Wyświetlono wypowiedzi wyszukane dla słów: fartuszki do sklepu





Temat: zajęcia zapoznawcze dla nowych przedszkolaków
W przedszkolu mojego dziecka panie robią fartuszki z kolorowych
reklamówek,które można kupić w każdym sklepie.To super pomysł. Z jednej
wychodzą dwa. Polecam.






Temat: Wyprawka przedszkolaka
Wyprawka przedszkolaka
Czy znacie jakieś sklepy internetowe, w których kupię wyprawkę dla
przedszkolaka - worek na kapcie, fartuszek do malowania ...?





Temat: pytanie
takie sprawy najlepiej załatwia się na jakims targowisku lub bazarze.
Widzaiałam też takie "ubranka" w sklepach papierniczych - bo gdzie farbki tam
musi byc i fartuszek



Temat: Wiesław Gąsiorek
Dzień pełen wrażeń - córka dostała 5 z colokwim, już drugiego jestem z niej
dumna, jutro ma następne colokwim, muszę obudzić ją o 6 rano. Listonosz
przyniósł mi polecony z sanepidu (był u nas tydzień temu) w środku listu
przekaz pieniężny na 55.29 gr jako kara za uchybienia w sklepie. Nic
przeterminowanego nie znalazła, książeczka zdrowia aktualna, półeczki czyste,
podłoga świecąca. Przyczepiła się do mojego fartuszka z falbankami i niebieski.
Musi być biały i długimi rękawami, myślałam że to tylko uwaga a tu kara.
Wymyśliłam że kupię sobie kimono, jest białe i bez guzików. Będzie exstra.
Różne panie z sanepidu mają różne wymagania, kiedyś miałam katar i pani
powiedziała że muszę kupić sobie maskę, bo nie wolno mi obsługiwać w takim
stanie. Maskę plastikową kupiłam w sklepie stomatologicznym i zaczełam ją
ubierać. Wyobrażacie sobie jak wyglądałam, dzieci przylatywały oglądać kosmitkę
a klienci wręcz domagali się bym ją zdjeła. Aha jeszcze nie miałam termometru
w chłodziarce. Przeboleję tą karę ale jeżeli zobaczycie w Krakowie
sprzedawczynię w kimono i w masce plastilowej na twarzy to przynajmniej
będziecie pewni ze ja to ja.
Póżniej trening przeplatany z deszczem taki sobie bo wszyscy czuli się burzowo
i byli podminowani, czekałam na burzę by ich trochę odminować ale nic.
Tomek podminował tatę i przyjechali o 20.00 do sklepu pochwalić się nowo
zakupioną kolejną rakietę. Ma być samograjka z dużą głową. Teraz są takie
nowości rakietowe że cięzko mi doradzać więc wysłałam ich do specjalego
tenisowego sklepu Maciantowiczów. Nie zapłacili dużo bo 150 zł. Ponoć ceny
rakiet bardzo spadły
z braku zainteresowaniem tenisem.




Temat: Najdenniejsza randka w zyciu :-)
Swietyny wątek. A więc teraz kolej na mnie. To była dopiero randka... Wracam
sobie z pracy do domu energicznym krokiem ( bo głodna jestem i czym prędzej
trzeba coś rzucić na ruszt). Mijając sklep w szybie widzę odbicie faceta
mierzącego mnie od góry do dołu. Niezły był więc się nie wsciekłam, tylko
kontem oka obserwowałam co robi. Zaczepił mnie. Powiedział że spodobałam mu się
i chciałby mnie poznać. Był niesamowićie kulturalny miły i boskiej urody.
Miałam kiepski dzień bo byłam wściekła na mojego chłopaka i zamierzałam po raz
n-ty go rzucić, a więc zgodziłam się na kawę. Chciał mnie zaprosic do siebie bo
nieopodal mieszkał... No na coś takiego nie poszłam, ale wynajmowałam
mieszkanie wraz z jeszcze 2 koleżankami u których wiedziałam że w tym momencie
są ich faceci. A wiec zaproponowałam że mam ciasto i możemy napić się kawy u
mnie. No i tak wylądowaliśmy w moim pokoju. Rozmowa na początku OK, ale
ale....i tu się zaczyna "horror" Facet z biegiem czasu zaczął się jąkać
wykonywać jakieś nerwowe ruchy głową i opowiadał jak to lubi być wykorzystywany
przez kobiety i tu nastąpiły opowieści jak to na imprezkach w gronie scisłych
znajomych w rajstopkach i w fartuszku usługiwał innym itp itd.Potem padł
przede mną na kolana i prosił bym się z nim spotykała. Nie przeszkadza mu to że
mam faceta. Ja bym sobie była z moicm chłopakiem a jego wykorzystywała.
Wystraszyłam się a on się wystraszył że mnie to przeraziło. Przeorsił że nie
chcial mnie skrzywdzić i uciekł.
Do dnia dzisiejszego mmój kolega nie może mi darować nie kontynuowania tej
znajomości. Powiada "Ach miałby mi kto okna umyć.."
Rok po tym zdarzeniu przechadzałam się Chmielną i widzę jakiegoś fajnego faceta
na rowerze który się na mnie gapi- to był znów on. Szybko wbiegłam do sklepu by
się przed nim schować. Podjechał do sklepu za mną- bo słyszałam jak komentowały
to ekspedientki. Nie wychodziłam i w końcu odjechał. To jest przestroga
dziewczyny- on był taki miły taki boski a taki "zdrowo pokręcony"



Temat: Lokal gastronomiczny - jakie wymogi?
Jedź do sanepidu położonego przy ulicy Pretficza, gdzie uzyskasz
wszystkie informacje.
Generalnie powinnaś mieć
- opinię kominiarską (dotyczy wentylacji lokalu: grawitacyjna,
wspomagana) wydawaną przez wezwanego ma miejsce kominiarza. Ja
zawsze wzywam kogoś z "Floriana" - koszt zależy od ilości przewodów
i wysokości budynku. Raz przystosowywałem lokal na sklep mięsno-
wędliniarski, gdzie rachunek opiewał na 1450 złotych.
- badanie bakteriologiczne wody - przeprowadza je Wojewódzka Stacja
Sanitarno Epidemilogiczna we Wrocławiu, koszt około 250 złotych
- książeczka kontroli, kupisz ją na Pretficza lub na Kleczkowskiej,
czy też Skłodowskiej
- potrzebny jest tytuł prawny do lokalu (najem, własność et cetera)
- kserokopie NIP, REGON
- umowa na wywóz odpadów
Musisz mieć szafki na odzierz wierzchnią, w której przychodzisz do
pracy i odzież roboczą/fartuszki. Pamiętać też musisz o osobnym
fartuszku dla pani z sanepidu (szafka może być jedna, ale
przedzielona na dwie części).
Szafka musi być też na sprzęt do sprzątania lokalu i środki
czystości.
Musisz mieć punkt czerpania wody do celów sanitarnych. Umywalk być
musi do mycia rąk i zlewozmywak taki, aby móc w nim umyć sprzęt
potrzebny do przygotowywania potraw. No i suszarka na sztućce,
narzędzie. Zaplecze socjalne też należałoby wydzielić. A na zapleczu
nie obejdzie się bez umywalki.
To tak z grubsza. Mogłem coś pominąć, ale podczas kontroli (wniosek
o wydanie decyzji na sprzedaż składasz na Pretficza) pani z sanepidu
sporządzi protokół, w którym zamieści zalecenia, dając ci do
miesiąca czasu na ich usunięcie.
Powodzenia. Przezwyciężysz biurokrację i zaczniesz zbijać kokosy.
Otworzyłem osiem sklepów dla zaprzyjaźnionego z moimi rodzicami
potentata z branży mięsno-wędliniarskiej i wiem teraz, że to całkiem
proste ;)




Temat: Do Jagi!
jaga_nj napisała:

> > Edytkus!
> Musze krzyknac na ciebie;)Czym ty sie kobieto stresujesz??

no jak to czym, dziecko pierwszy raz do szkoly idzie! O Boze jaka ja juz stara jestem :(

Mowie ci nie kupuj za
>
> duzo. Proponuje taki zestaw:
> 1. 3 bluzki z krotkim rekawem
> 2. 2 tee shirts na gym
> 3. 2 pary dlugich spodni, 1 pare krotkich przed kolana badz capris
> 4. skort lub spodniczka(jak lubisz)
> 5. 2 pary granatowych sweat pants na gym
> 6. 2 granatowe sweterki lub bluzy na zmiane

na zdrowy rozum taka lista jest w sam raz ale nie kazdy rozum jest zdrowy :(. Z bluzkami i ubraniami
na gym (moze kindergarten tego nie ma) jeszcze poczekam ale spodni i spodnic to juz mam ze
dwadziescia (w Old Navy rzeczywiscie byl najlepszy wybor, tylko ze nie moglam sie zdecydowac wiec
wzielam co mi wpadlo w oko i co pasowalo na Alexandre). Ale czesc rzeczy oddam, te wieksze zostawie
na wszelki wypadek na drugi semestr (a jak nie to na przyszly rok). Poza tym musze miec troche wiecej
dolow, one sa jasne wiec u Alexandry dlugo czyste nie zostana :O Bylam w sklepie Herbert's na
Broadway'u ale akurat za duzo ludzi robilo tam zakupy, w tym matki dzieci ktore chodzily z Alexandra
do przedszkola czyli to jednak najwyzsza pora. Mam tylko nadzieje ze Alexandra do jesieni nie
wyrosnie.

> Mowie ci , uniformy rozwiazaly wszelkie problemy w co sie rano ubrac.

wierze, ale tez pamietam czasy znienawidzonego fartuszka w podstawowce :(

>
> Mysle, ze nie mozna nosic granatowych spodni, przynajmniej nie slyszalam ani
> nie widzialam:)

no wlasnie, w tym sklepie na B. specjalnie zwrocilam uwage ze doly sa tylko khaki, jeydnie sportowe
ubrania byly w granacie

Sluchaj, a czy fason np. spodnic co roku jest taki sam?




Temat: jak to było za komuny
Wszystko sie zgadza: Donaldy, szynka Krakus trzymana specjalnie na swieta,
wyrob czekoladopodobny, imprezy dla dzieci w zakladach pracy + paczki,
opakowanie zastepcze, buty Relaxy, fartuszki w szkole, zima stulecia, pokrywy
od kontenerow na mieso (z miesnego) do zjezdzania z gorki, kredki "Mis" (???),
juniorki, baleron, bajeranckie torby reklamowe, Fleur (taka lalka z Pewexu -
troche tansza od Barbie), kolejka Piko (czy tez Pico), slone maslo na wage
(uwielbialam jest takie zmrozone bez chleba ;)) najpyszniejszy w swiecie
bulgarski keczup (chyba z burakow :)), ksiazka skarg i zazalen powieszona na
sznurku w sklepie. Napoje w torebkach, lody Bambino, prazynki (teraz takich
dobrych nie ma) - kupowane na plazy w Łebie.
Smakolyk warszawski - taki baton, ktorego smak ech... Lody na cieplo kupowane
w warzywniaku, celebrowanie otwarcia puszki Coca Coli.
Cinkciarze, koniki, Syrenka z loterii... Klej guma arabska, Ptyś, kefir, mleko
smietana w szklanych butelkach, a mleko obowiazkowo co rano pod drzwiami.
Wczasy w Złotych Piaskach, nad Balatonem, wykopki i wolny 22 lipca :))).
Wszystko mialo swoj niepowtazalny klimat.
Mozna sie teraz z tego posmiac, ale... No dobra, pomijam watek polityczny...
szarganie czlowieczenstwa, kombinatorstwo i lepsza klase, placowki, sklepy
dla "wtajemniczonych", reglamentowanie itd.

Jedno wam powiem, czasy "Alternatywy 4" na pewno nie minely... juz 3 razy
robilam odbior techniczny mieszkania, kierownik budowy nadal sciemnia ze "bylo
naprawiane"... a ja czekam... mam czas...
To co wkurza, to mentalnosc ludzi myslacych tamtymi realiami "czy sie stoi czy
sie lezy...", teksty, ze "za komuny bylo lepiej". Jak moglo byc lepiej?
Bylismy pod OKUPACJA innego panstwa...

Nie kwasze klimatu, mi jako dziecku zle nie bylo. Jest co wspominac :))) Np.
to, ze kolekcjonowalam papierki po czekoladach, ktore trzymalam we
wspomnianych wczesniej przez forumowiczow pudelkach po sokach Donald ;)))

Pozdrawiam.



Temat: Lądek-Zdrój. Zdrowie w pijałkach
Moje wrazenia z Ladka
W zeszlym roku bylismy na Sylwestra w Ladku. Sam pobyt w kotlinie wspominam
bardzo sympatycznie, bo w regionie jest bardzo duzo ciekawych rzeczy do
zobaczenia (my bylismy w Ladku 5 dni i dotarlismy na Snieznik, do jaskini w
Kletnie, do Blednych Skal, a poza tam wypady do Klodzka, Bystrzycy, Kudowy i
Miedzygorza), ale sam Ladek dosc mnie rozczarowal.

1. W okresie sylwestrowym nigdzie nie moglismy dostac zadnych przewodnikow,
map itd, bo oczywiscie wszystko bylo zamkniete. W jednym ze sklepow
spozywczych przez przypadek posrod stosiku gazet w koncu cos znalezlismy, aly
tylko dlatego, ze mila sprzedawczyni na pytanie przypomniala sobie, ze cos tam
jeszcze zostalo.

2. Oferta kulinarna, poza barkiem turystycznym (o ile sobie dobrze przypominam
nazwe) w takim blaszaku przy glownej ulicy z dosc niezlym kurczakiem z grilla
i bardzo mila - mimo typowo socjalistycznego wygladu, czyli plastikowy
fartuszek, otylosc i nieswieze wlosy - sprzedawczynia to niestety totalna
katastrofa, lacznie z pizza z frytownicy z pizzerni na tylach lub w okolicy
tego blaszaka! Atmosfera w Malenkiej byla bardzo fajna, ale jedzenia nie
probowalismy, bo bylo tak duzo ludzi, ze nie chcielismy marnowac sobie humorow
zbyt dlugim czekaniem i ograniczylismy sie do browarkow, ktore zamowilismy
bezposrednio w barze.

3. Szokuje roznica pomiedzy czescia uzdrowiskowa a samym miastem: o ile ta
pierwsza jest dosc przyjemnym miejscem na spacery o kazdej porze dnia i nocy
(ladnie oswietlone parki), to ta druga wyglada jak po jakiejs katastrofie:
walace sie budynki, mnostwo ponurych ludzi, ktorzy wilkiem patrza na turystow,
pozamykane sklepy wokol rynku - fatalne wrazenie zwlaszcza, gdy dociera sie tu
z drugiej czesci miasta.

4. Noclegi: my nocowalismy w willi Ina - lokalizacja swietna, ale ceny 80 zl
za dwojke w zadny sposob nieadekwatne do standardu: zaniedbany pokoj,
ozdobiony takimi kwiatkami jak zepsute radio, zdewastowana kabina prysznicowa,
odrapany obraz, polki chyba z niemieckich wystawek: w sumie, gdyby tych
wszystkich ozdob nie bylo, to pokoj wygladalby duzo schuldniej. No i przede
wszystkim wprawdzie mila, ale bardzo niechlujna wlascicielka, wiecznie
siedzaca w korytarzu z petem pod znakiem o calkowitym zakazie palenia w
osrodku:-)

W tym roku rezygnujemy z Ladka i bedziemy w Miedzygorzu - mam nadzieje, ze z
lepszymi doswiadczeniami.



Temat: FastFood'y!
Budzik
Nie denerwuj się...
Uwierz mi, że ja też nie lubię gotować. Nie cierpię sterczeć przy garach. ale znalazłam na to sposób:
jeśli sama mam przygotować posiłek, to robię coś na szybko, w stylu makaron w sosie śmietanowo-
cytrynowym- przygotowanie sosu 5 minut, ugotowanie makaronu 10 minut. A jednak danie zdrowe,
domowe, z sokiem z cytryny i dużą ilością natki. Jeśli chodzi o przygotowanie posiłku do pracy, to na
litość: ciemne pieczywo, na to biały ser+ pomidor + posiekany szczypiorek. Przygotowanie 5 minut! A
jakie zdrowe! Chyba nie masz w sklepie samego pasztetu? Jeśli nie ma tam białego sera to radzę
zmienić sklep!

Zastanawiasz się skąd wiemy co jest w kotletach z MD? Z gazet moja droga, z telewizji, czyli z tak
zwanych mediów. A poza tym mój żołądek mi podpowiada: zwróć to do sedesu! Najnormalniej w
świecie słucham swojego organizmu, który skręca się po takim FF.
A wiem na jakim oleju smaży się frytki, bo jak pisałam wcześniej mój brat pracował w MD. Owszem.
Również sprzątał, ale też pracował na kuchni. Może nie w każdym MD łamie się zasady jeśli chodzi o
wiek oleju w którym się smaży, ale w tym gdzie on pracował na jednym oleju smażyło się kilkanaście
porcji. A można tylko kilka!

Ja również nie mam czasu na chodzenie po bazarkach. Nawet tego nie lubię! Raz w tygodniu idziemy do
marketu Piotr i Paweł, ponieważ tam produkty są lepszej jakości. Trochę droższe, ale świeże.

A jak jesteśmy w domu we dwoje to robimy sobie ubaw z gotowania razem. To może być bardzo
przyjemne, a nawet bardzo sexi Spędzanie czasu razem to nie musi być siedzenie przed
telewizorem, czy w kinie, czy na spacerze. To może być paradowanie w samym fartuszku po kuchni.
Polecam!

Ja tam nie mam zamiaru Cię oceniać. Bo to nie moja sprawa. Widzę, że za wszelką cenę chcesz się
usprawiedliwić, ale uważam że nie warto. Bo jeśli faktycznie postępujesz w zgodze ze sobą i uważasz,
że to jest słuszne, to nie ma sensu się tłumaczyć i prowadzić tych dyskusji. Przecież nikomu nic do
tego! Niech każdy pilnuje siebie.

Chodzi tylko o to, że to głupie, że porównujesz wartości odżywcze FF do domowego jedzenia. To jest
po prostu śmieszne. Mam nadzieję, że żadna z czytających ten wątek osób nie uwierzyła Ci i nie
zacznie od dzisiaj jadać tylko w FF, bo jej się nie będzie chciało gotować.




Temat: Mundurki niezgodne z Konstytucją?
Mundurki niezgodne z Konstytucją?
Mundurki nie rozwiaza agresji, chamstwa i nieuctwa w szkole.Nie poprawia ocen
na swiadectwach, nie sprawia ze uczniowie beda grzeczni.Ale jest w tym troche
racji - wychwyci sie jednostki obce.Moje dzieciaki chodza do szkoly w
myndurkach.Nie sa to stylonowe fartuszki ale bawelniane bluzeczki - kolor do
wyboru - bialy badz granatowy.Do tego spodnie/spodnica, tunika tez
granatowa.System wprowadzania mundurkow trwal ponad 1.5 roku.Wszystko w
porozumieniu z rodzicami.Rodzice nawet wybrali sklep ktory dostarcza
umundurowanie, co nie oznacza ze jest sie skazanym na tego dostawce - mozna i
prawie kazdy kupuje gdzie indziej - zasada jest jedna - nie moga rzeczy
odbiegac od zaprojektowanego mundurka i tyle.nikt sie nie czepia.Dzieciaki maja
logo szkoly na bluzeczkach i jest gicio.
Giertych troche zbyt agresywnie chce to wprowadzic.Niektorzy rodzice zbyt
impulsywnie reaguja na propozycje.A prawda jest taka ze w wyzszych klasach
gimnazjalnych i LO to potrafi byc niezla rewia mody.I gadanie ze ograniczenie
ich swobod osobistych do mnie nie przemawia.Bo dzieciarnia tylko o tych
swobodach gada, a jakos milczy o swoich obowiazkach.A ma obowiazek poszanowania
drugiego czlowieka ktorym jest biedniejszy kolega z klasy, nauczyciel.MA
obowiazek uczenia sie.Ale oni to olewaja i domagaja sie swoich praw.
Nie chca mundorkow, moze i nie potrzebne byly by mundurki gdyby stroje w
ktorych do szkoly przychodza byly schludne.Moga byc nawet najmodniejsze, ale
schlune, a nie jak to czasami sie widzi dziewczyny to sie czlowiek zastanawia
czy to uczennica czy pani z agencji zaczyna prace.
I duzo do powiedzenia maja rodzice, ktorzy chyba zapominaja wpoic w odpowiednim
czasie swoim dzieciom poszanowanie drugiego czlowieka.
A co do mundurkow - nigdy nie bedzie zgody.ZAWSZE znajda sie niezadowoleni.Ale
jak widac z badan opinii jakos wiekszosc jest za owymi nieszczesnymi
mundurkami.Chyba ze badania klamia.
Pozdrawiam




Temat: Do Jagi!
edytkus napisała:

> jaga_nj napisała:
>
> > > Edytkus!
> > Musze krzyknac na ciebie;)Czym ty sie kobieto stresujesz??
>
> no jak to czym, dziecko pierwszy raz do szkoly idzie! O Boze jaka ja juz
stara
> jestem :(
>
> Mowie ci nie kupuj za
> >
> > duzo. Proponuje taki zestaw:
> > 1. 3 bluzki z krotkim rekawem
> > 2. 2 tee shirts na gym
> > 3. 2 pary dlugich spodni, 1 pare krotkich przed kolana badz capris
> > 4. skort lub spodniczka(jak lubisz)
> > 5. 2 pary granatowych sweat pants na gym
> > 6. 2 granatowe sweterki lub bluzy na zmiane
>
> na zdrowy rozum taka lista jest w sam raz ale nie kazdy rozum jest zdrowy :(.
Z
> bluzkami i ubraniami
> na gym (moze kindergarten tego nie ma) jeszcze poczekam ale spodni i spodnic
to
> juz mam ze
> dwadziescia (w Old Navy rzeczywiscie byl najlepszy wybor, tylko ze nie moglam
s
> ie zdecydowac wiec
> wzielam co mi wpadlo w oko i co pasowalo na Alexandre). Ale czesc rzeczy
oddam,
> te wieksze zostawie
> na wszelki wypadek na drugi semestr (a jak nie to na przyszly rok). Poza tym
mu
> sze miec troche wiecej
> dolow, one sa jasne wiec u Alexandry dlugo czyste nie zostana :O Bylam w
sklepi
> e Herbert's na
> Broadway'u ale akurat za duzo ludzi robilo tam zakupy, w tym matki dzieci
ktore
> chodzily z Alexandra
> do przedszkola czyli to jednak najwyzsza pora. Mam tylko nadzieje ze
Alexandra
> do jesieni nie
> wyrosnie.
>
> > Mowie ci , uniformy rozwiazaly wszelkie problemy w co sie rano ubrac.
>
> wierze, ale tez pamietam czasy znienawidzonego fartuszka w podstawowce :(
>
>
> >
> > Mysle, ze nie mozna nosic granatowych spodni, przynajmniej nie slyszalam
> ani
> > nie widzialam:)
>
> no wlasnie, w tym sklepie na B. specjalnie zwrocilam uwage ze doly sa tylko
kha
> ki, jeydnie sportowe
> ubrania byly w granacie
>
> Sluchaj, a czy fason np. spodnic co roku jest taki sam?

Fason spodni i spodnic jest wedlug wlasnych upodoban, chodzi tylko o kolor.




Temat: wyprawka dla przedszkolaka
Witaj
Na pewno musisz kupic kapcie - wygodne, uważaj na gumki, bo czasami kapcie mają
dobry rozmiar, ale maja strasznie ciasne gumki, które nie chcą sie rozciągnąć w
czasie noszenia. Najlepiej kupic takie kapciuszki, które dziecko będzie umiało
włożyć samo, np. na rzep.
U nas w przedszkolu najmłodssze dzieci mają w worku zapasowe ubranko - majtki,
rajstopy, bluzeczkę, na wypadek siku lub zalania się piciem. Worek wisi w
sztani, gdzie każde dziecko ma swój wieszaczek i szafkę na buciki. Zapasowe
ubranko po prostu tam wisi - nie zabieramy go dzień w dzień.
Następna sprawa - wstrzymaj się z zakupem kredek i innych rzeczy plastycznych -
na pewno ta sprawa będzie poruszona na zebraniu rodziców. U nas np. panie
poprosiły, bysmy przynieśli po 20 zł (starczyło na cały rok) gdyż one znają
hurtownię, gdzie jest i taniej, a poza tym jest tam specjalna MIEKKA plastelina.
Powiedziały, że tak kupowana w sklepach jest strasznie twarda jak na rączki
3-latka. Farby też kupują w takich gigantycznych tubach czy słojach, nie wiem
jak to nazwać.
Słodyczy ani soczków nie przynosimy. Tylko jak jest wycieczka do teatru albo na
wieś. Kup więc plecaczek - ale mały, nie taki jak do szkoły.
Jeśli chodzi o zabawki, to zwłaszcza maluchy w początkowym okresie mogą
przynosić swoje ukochane zabawki, aby osłodziły im pierwsze "dorosłe" dni bez
mamy . Niektóre dzieci przynoszą i później, ale panie powiedziały, że lepiej
tego nie robić, gdyż zabawka może się zepsuć (jak sie dorwie do niej 20 małych
psotników) albo zgubic na jakiejś wycieczce - wtedy dopiero jest rozpacz!
A propos zakupów przedszkolnych - będziesz potrzebowała pościel.
Pozdrawiam serdecznie!
Ps. Ktos tu poruszył wątek o faruszkach - to pewnie też zależy od przedszkola. U
nas dzieci fartuszków nie noszą.
Na pewno o wszystkim będziesz poinformowana



Temat: Szkola Nr. 7 Odc. 79
Dziś wysyłam zaktualizowaną Encyklopedię do Fredka. Trochę się z tym
opóźniłem, no ale jest. Postaram się, by było regularniej. Fredek
zamieści to zapewne w formacie PDF na swojej świetnej stronie, a
jeśli ktoś chciałby od razu w Wordzie, to może dostać ode mnie.
Wdzięczny będę za wszelkie poprawki i uzupełnienia (i skromność jest
tu zbędna). Nowości są następujące:

1. Sporo nowych nicków nowych gości na forum, między innymi: mohi,
madzia7, balsminka, Teresa, justyna, max, ww, kobieta, wiśnia,
buziaczek, steph13, as, absolwent, perroquet, Zbyszek T.,
lets2flyg7, maniek, kt, nl, Bogdan, Ewa, Dorota, kaska, Agnieszka.

2. Bardziej znaczące uzupełnienia dotyczą haseł: Sklep, Pani
Wolańska, Pani Dragan, Pani Gajko, Żak, Mieczkowski, Kaimowie,
Sport, Wagary, Wirzinkiewicz, Koszary, Bursztynowa, Pochód 1-Majowy,
Szkoła, Fartuszki, Janiszewski, Jezioro Długie, Zabłocki, Motocykle,
Marczyński, Śliwiński, Wiśniewska, Pompecki, Rybczyńskie, Nowaccy,
Adomas, Równiak, Bracław, Pani Zera, Pani Cejkowa, Wiśniowiecki,
Wykopki, Mięsny, Mikołajki, Stan wojenny, Żbik, Baturo, Górki, Pani
Wera, Rajstopy, Kulig, Karmowski, Krenzek, Most, Trojanowska,
Wyścigi rowerowe, Boguccy, Ogródek Jordanowski, Szafarewiczowe,
Potocka, Kolpy.

3. Nowe hasła: Bambi, Banduła Ewa, Bońkowski Marek, Burze i pioruny,
Chór, Colargol, Dzień Kobiet, Dziwacy uliczni, Fatyga Jurek, Grajżul
Grażyna, Grygielowie, Gwara warmińska, Kargol Jaśka, Karmowska
Jadzia, Kochajmy Syrenki, Krupa Ela, Krupowski Wojtek, Którzy
odeszli, Kulecki Ignacy, Leśna, Makarski Jarosław, Marczyński Filip,
Markowski Henio, Mieczkowski Andrzej, Nauczyciele (z akcentem
krytycznym), Nowak Krystyna, Pachman Wacek, Pani Bełza, Pani
Kołodziejczyk, Pani Lasota, Pani Stasia, Piłka, Piotrowska Ewa,
Piotrowski Bogdan, Podbielscy, Radziwinowicz Ela, Sala gimnastyczna
nowa, Saletyni, Schuetz Maksymilian, Siemaszko Brunon, Skiberska
Ela, Stachurska Teresa, Tanaj, Terlecka Bożena, Tumas Zdzisiek,
Uchrońska Grażyna, Wiosna, Witkowska Elżbieta, Zienkiewiczowie

A za pół roku lub za rok kolejna aktualizacja.




Temat: Uri Avnery o planowanym morderstwie
Gość portalu: CCCP napisał(a):

> Zamiast opinii o tym czy szmata czy coś więcej, wolałbym, żebyś odniosła się
me
> rytorycznie do tekstu Avnery'ego.

kochanie, nie moge, nie moge sie odniesc do jego tekstow w zadnej formie. ja po
prostu po pierwszych dwoch zdaniach przestaje kretyna czytac.

>
> Na razie od jednego ze zdaje się z lepiej wykształconych uczestników Forum
dowi
> edziałem się tylko, że to takie pacyfistyczne lewactwo, które Wam zawiązuje
ręc
> e.

jest oprocz mnie na tym forum jeszcze ktos inhy wyksztalcony?

> Od razu powiem - nic nie wiem o życiowych zaszłościach Mr. Avnery'ego. I od
raz
> u dodam - niewiele mnie one obchodzą. Obchodzi mnie to, czy opinie tego
człowie
> ka są trafne (choć mogą byc nieprzyjemne)?

ja wiem, ze ty nic nie wiesz, nie tylko o avinerim, ale rowniez o stosunkach
panujacych w israelu. tez nie wiele wiesz o mentalnosci arabsko-terrorystycznej.
a jesli cie nie obchodza, nu, to dalczego nie piszesz do mnie o pypciu?

> Jeśli nie trafne - w czym?

we wszystkim.

> Gdybym miał się kierować kwestiami pozamerytorycznymi, to nie mógłbym czytać
Mi
> ckiewicza. W końcu ten sukinkot był (wieść niesie) damskim bokserem i raczej
ni
> e spieszył się do osoboistego uczestnictwa w walkach.

jak byl bokserem damskim, to nie uczesticzyl w tych walkach osobiscie? a kto za
niego bil te baby?

> Co do zaopatrzenia w sklepach na wypadek wojny itd. To, co napisałaś, wcale
nie
> jest śmieszne.

to nie mialo byc smieszne. to bylo sprawozdanie z zycia.

Zagrożenie jest realne - nie bez powodu wypowiedzią Waszego min
> istra zajmują się różne gremia na świecie, nie wyłączając administracji USA.

aaaaa, teraz to odkryles? ale realne to dla nas, nie dla obywateli polski. wy
tylko nie panikujcie i nie wykupujcie produktow. reszte to my juz zalatwimy
sami. tym razem potrwa dluzej niz 6 dni, moze 6 tygodni, ale jestesmy lepsi niz
usa w iraku. you can believe my word. I know.
>
> C.
>
> PS. Pozdrów męża m.-cyklistę. Ma już fartuszek i kielnię?
jasne, directly from london. only 400 dollars. bargain.




Temat: Urodziny meza-prezent?
Wiele zależy od zainteresowań pana domu, jego ukrytych marzeń i potrzeb. I tak
na przykład majsterkowiczom można podarować coś z elektronarzędzi. Wiertarkę,
wkrętarkę, szlifierkę – przecież nietrudno zorientować się, co jest mężowi
najbardziej potrzebne! Może to być także skrzynka na narzędzia. Najlepszy
prezent dla męża, który dba o tężyznę fizyczną, to dres, albo karnet na siłownię
lub pływalnię. Jeśli lubi odpoczywać przed ekranem telewizora, sprawmy mu
przyjemność, kupując płytę DVD z ulubionym meczem bokserskim lub filmem, który
chciałby obejrzeć. Jeśli natomiast fascynuje go komputer – może to być kolejna
gra komputerowa, jeśli lubi pichcić – akcesoria do grilla, albo zabawny męski
fartuszek z dowcipnym napisem.

A może przygotować, na wzór dawnych kartek na mięso, „kartkę na przyjemności”?
Mogą się na niej znaleźć na przykład kupony na 3 godziny spotkań z kolegami, 6
godzin wyprawy na ryby, 4 godziny wyjścia na piwo. Można dobierać ilość i czas
przyjemności w zależności od ukrytych marzeń, bo niespodzianka dla męża ma
przecież sprawić mu radość! Taką kartkę można opracować i wydrukować na
komputerze. Trzeba jeszcze tylko określić termin realizacji (miesiąc, 3
miesiące, pół roku), no i konsekwentnie godzić się na realizację!

To może być album, dokumentujący zdjęcia z wszystkich ważnych chwil w waszym
życiu, własnoręcznie wykonany z modeliny breloczek do kluczy.

Może zaprojektować foto kalendarz z Waszymi zdjęciami, cały rok w zasięgu wzroku
wasze ulubione zdjęcia:), lot szybowcem (cena ok. 90zł), zamów haft maszynowy na
czarnej skórze, żeby z niej uszyć etui na kluczyki do samochodu.

Dobrym pomysłem jest też wizyta w sklepie myśliwskim, każdy prawdziwy facet,
chciałby mieć extra nóż czy scyzoryk:).




Temat: rocznik 1971
Podstawówka była cudna. wszyscy w fartuszkach i juniorkach oraz "dżinsach"
marki Odra. Na przerwach biegaliśmy do sklepu obok szkoły, żeby zobaczyć, czy
nie "rzucili" masła. Kupowaliśmy ćwiartkę chleba i oranżadę w proszku albo
landrynki na wagę. W zimie wszyscy nosili nieśmiertelne Relaxy. Kto nie słuchał
listy w Trójce, był towarzysko do bani. W pokoju obowiązkowo plakaty z
piosenkarzami z sobotniego "Dziennika ludowego". Nie miałam żadnych luksusów w
domu, ale rodzice zawsze mieli dla nas czas, w odróżnieniu od nas, którzy nie
mamy już nawet czasu na życie, tylko na pracę. Miałam jeszcze troje rodzeństwa
i uwielbialismy, jak wyłączali światło, bo wtedy rodzice bawili się z nami w
chowanego i spaliśmy wszyscy razem w jednym łóżku ,tyle że w poprzek ,żeby się
zmieścić. Było cudownie i ciasno. Rok 1989 mi umknął, bo przeżywałam pierwszą
miłość.Maturę zdawałam w 90roku. Potem były studia, w czasie których zaczęłam
pracę, dlatego mam już niezły staż. Nigdy nie zamierzałam robić kariery, bo od
tego człowiek ma wrzody i musi być na diecie, a ja lubię zjeść:)) Mam zwyczajną
pracę, którą na dodatek lubię i ona lubi mnie. Zyję powoli i spokojnie,
wychowuję trzech synów, ale bez fanaberii, raczej normalnie. Powtarzam wraz z
nimi ścieżki, którymi prowadzili mnie rodzice- chodzimy sobie do biblioteki dla
dzieci, w której wypozycza im książki pani, która pamięta mnie z warkoczykami,
tylko że teraz jest to biblioteka skomputeryzowana i chłopcy mają specjalne
karty, na wakacje jeździmy w góry, a jak chcą coś słodkiego robię im wafle wg
przepisu mamy. Byłam już bezrobotna, ale przeżyłam piekąc ciasta na zamówienie
i sprzątając biura. Ostatnio na spotkaniu klasy z liceum okazało się, że
wszyscy jesteśmy fantastycznie zwyczajni i nikomu palma nie odbiła. Dlatego
uwielbiam i pozdrawiam swój rocznik- ja jestem czerwiec 71 wspaniałe, upalne
lato. Mąż twierdzi,że smakuje wybornie.



Temat: Szkola nr.7 czesc dziesiata!!!
Nareszcie trochę się uwinąłem z robota i katarami i rąbnę tu swoje trzy grosze
na rozkwitający temat rzucony przez johna (o poziomie nauczycieli itd.). Ja
chodziłem do siódemki tylko nieco ponad trzy miesiące, więc właściwie nie
powinienem mieć nic do powiedzenia, ale te trzy miesiace też mają swoją wagę.
To były przecież pierwsze trzy miesiące szkolne; do dzis pamiętam nastrój
tremy, obawy, ale i fascynacji, gorący jak cholera dzień 1 września 62 roku,
Pepę Szczepańskiego (w chwilach zdenerwowania zwanego Pepulcem), z którym
kupilismy sobie do spółki za uciułane z wszytskich kieszeni pieniadze oranżadę
w sklepie (tym razem wcale nie w proszku), a potem moją babcię przyszywająca
biały kołnierzyk do fartuszka (potem przypinało sie te kołnierzyki na guziki,
ale najpierw było przyszywanie). No i nie zostały mi z tych pierwszych miesięcy
żadne złe wspomnienia, żadne krzywdy, zawody czy stresy, które potrafią się
zdarzać. To chyba także świadczy o szkole i nauczycielach. Nigdy wtedy i nigdy
potem nie bałem się żadnej szkoły, choc też miałem z nimi swoje przejścia i
problemy. Kiedy przyjeżdżałem potem na wakacje do Olsztyna, to całe dnie
spędzałem na boisku szkoły, sportowo i towarzysko, i nigdy sie nie zdarzyło, by
nas stamtąd przegoniono, zakazano przebywania, zamykano bramę itd. (co można
byłoby wytłumaczyć brakiem opieki dorosłych, zagrożeniam jakimś wypadkiem
itp.). To była z całą pewnością szkoła, która nie była tylko odwalaniem i
wyrabianiem lekcji, a wnioskując po tym co i jak mówią tutaj czy na jubileuszu
drogie koleżanki i drodzy koledzy, to i z lekacjami najgorzej być nie mogło.

Na razie muszę skończyć, ale jeszcze ponudzę na temat tego tematu i jego okolic.



Temat: Pascal, może już nie gotuj!
JA neguje talent neli rubinstein. ksiazke posiadam i oprocz fantastycznego przepisu na mazurek migdalowy reszta propozycji imho zadne cudo.
te kostki (najlepsze knurra, wg pani r.) faktycznie nie dodaja wykwitnosci proponowanym potrawom, wrecz przeciwnie. ja kupilam ja, bo spodziewalam sie oldskulowych, acz finezyjnych przepisow na zapomniane smakolyki. troche sie caloscia rozczarowalam.
wracajac do pascala - niemcy maja dla takich programow oficjalna (i bardzo trafna) nazwe "dauerwerbesendung", czyli audycja nonstop sponsorowana.
unilever kupil przed laty pascala i zrobil go twarza knurra. jego zalety: mlody, mily, dosc przystojny, ogolnie typ podobajacy sie z wygladu i zachowania corce, matce i tesciowej, z fhhancuskimi korzeniami (skojarzenia z wykwintna kuchnia)no i podobno kucharz z wyksztalcenia. taki polski jamie o.
u jamiego podpatrzylam szczypce do ciaglego uzywania w kuchni i mozdzierz kamienny. oba produkty kupilam za kilka euro w normalnym sklepie, na zadnym autor programu nie zarabia. a ze ma swoje linie patelni tefala, nietrafiony mozdzierzo-shaker i jakies tam fartuszki i inne gadzety, coz, widocznie jest popyt... ja kupuje wylacznie jego ksiazki.
niemiecki "mlody gniewny" tim mälzer rowniez poleca bulion w proszku, jesli nie ma sie czasu na gotowanie wlasnego, ale nie poleca konkretnej marki i nawet nie wiesz, co uzywa, bo nie jest przez producenta nachalnie sponsorowany.
mimo kupienia przez sponsora unilever czasu antenowego ogladanosc musi miec pascal duza, bo nikt nie placilby kroci za cos, czego konsument nie oglada.
programow pascala praktycznie nie ogladam z powodu miejsca zamieszkania. w polsce widzialam kilka odcinkow.
wczoraj przestudiowalam strone audycji i musze przyznac, ze kilka fajnych przepisow nawet znalazlam - np ciasto tunczykowe z ciepla salatka z pieczonych pomidorow z kaparami. ciasto obylo sie kompletnie bez knurra, co do pomidorow, nie pamietam.
poczytalam tez blog pascala pisany, o cudzie, nienaganna polszczyzna. w szczegolnosci "zrobil mi" wpis o truflach, ktore zbieral we francji i ktore zamierza wykorzystac niebawem w programie.
pomyslalam spontaniczne, ze oddam caly dzisiejszy obiad z deserem za mozliwosc zobaczenia jak te nieszczesne trufle przed kamera chemia knurra traktuje :)
w sumie chyba by lepiej pascalowi, i rowniez sponsorowi zrobilo, gdyby reklama produktow unilevera - ramy, oliwy bertolli i kostek knurra byla nieco mnie nachalna. zarowno na stronie, jak i w programie.
jak pisalam, pare odcinkow widzialam, wiec wiem o czym mowie.



Temat: Babski weekend z decoupage! 25-27.09.2009
Babski weekend z decoupage! 25-27.09.2009
Zapraszamy serdecznie do wzięcia udziału w "Babskim weekendzie z decoupage"!

Organizator: Stonogi.pl - Twoje Kreatywne Centrum, os. J. III Sobieskiego 29F, Poznań (www.stonogi.pl)

Termin: 25-27 września 2009

Miejsce: Sośnie (woj. wielkopolskie, powiat Ostrów Wlkp.), zaledwie 135 km od Poznania, 70 km od Wrocławia i ok. 200 km od Łodzi (patrz mapa).

Tutaj, z dala od cywilizacji, na skraju urokliwej Doliny Baryczy, będziecie mogły całkowicie oderwać się od codzienności, kreatywnie spędzić czas na łonie natury, a przede wszystkim, całkowicie oddać się swojej pasji i w towarzystwie podobnych sobie pasjonatek, zgłębiać z nami tajniki decoupage. Zapraszamy zarówno Panie stawiające pierwsze kroki, jak i takie, które pragną udoskonalić swój warsztat i poznać nowe techniki. Wykorzystując rozmaite techniki decoupage, pod okiem certyfikowanej instruktorki Stamperii, wykonacie w sumie 8 zróżnicowanych prac, które staną się dla Was przepiękną pamiątką naszego, twórczo spędzonego weekendu, a także, mamy nadzieję, inspiracją do dalszej samodzielnej działalności. Aby uatrakcyjnić naszą propozycję, przygotowaliśmy również fakultatywne warsztaty wizażu (wiążą się z dodatkową opłatą i odbędą się wyłącznie przy minimum 5 chętnych osobach), na których profesjonalna wizażystka pokaże jak wykonać zindywidualizowany profesjonalny makijaż. W trakcie weekendu zapewniamy 2 noclegi w pokojach 4-osobowych z łazienką, a także pełne wyżywienie.

Koszt uczestnictwa wynosi 460 zł (nie obejmuje dojazdu i warsztatów wizażu). Warsztaty odbędą się przy zgłoszeniu minimum 6 uczestniczek. Maksymalna wielkość grupy to 10 osób. Cena obejmuje warsztaty decoupage (w tym materiały), noclegi w pokojach 4 osobowych z łazienkami (Stanica Biały Daniel), całodzienne wyżywienie (w tym kawa, herbata, ciastka w trakcie warsztatów), a także pakiet bonusowy (m.in. fartuszek i torba Stamperii, kupon rabatowy do sklepu internetowego). Zgłoszenia prosimy wysyłać mailowo: kasia@stonogi.pl lub zgłaszać telefonicznie: 609 486 201. Pełna rezerwacja miejsca nastąpi po wpłacie zaliczki w wysokości 250 zł.

Więcej informacji na naszej stronie internetowej: www.stonogi.pl.

ZAPRASZAMY!



Temat: Kto chrzci w święta?
Witam
my chciliśmy małą rok temu (tydzień przed świetami, bo święta juz były zajęte).
Powiem Wam, ze najważniejszy jest dobór chrzestnych- ponieważ świadkami na
naszym ślubie było nasze rodzeństwo to postanowiliśmy na chrzestnych wybrać ich
zyciowych partnerów(moją bratową i wieloletniego partnera szwagierki) no i...
dziecko ma 2 latka a juz chyba nigdy nie zobaczy chrzestnego, bo wszystko sie
rozsypało w ich zwiazku. Przemyślcie wiec dobór...najlepiej wybrać bliskich.
My nie obarczaliśmy chrzestnych zakupami, prezentami- chrzestna kupiła
wiązaneczkę dla małej. Formalności nie jest za duzo- wizyta w kancelarii,
opłata (co łaska), świeca, szatka (czyli to białe ubranko), fotograf (warto
chociaż kilka póz bo potem się żałuje) no i jakiś obiad (dla wymagających-
takich jak teściowe ).Ponieważ chrzest był wcześniej to obiad był wcześniej-
barszczyk, rosół, ziemniki, śląskie kluski i po mięsku (wymagania "siły
wyższej")no i kawałek ciasta...ale bez przesady przecież to chrzciny a nie
wesele- nie dajcie sie zwariować!. Acha...ubranko...my mieliśmy sukienkę po
małej kuzynce, ale w sklepie z dewocjonaljami kupiłam białą, atłasową szatkę
(krój taki jakby fartuszek bez rękawów, z pleckami i przodem)...fajna i
załowałąm, ze małej nie ubrałąm w białe body, rajtki i tą szatke- na pewno była
by mniej skrępowana.
juz nic nie pamiętam..moze jeszcze mi sie przypomni.Najważniejsze nie oszaleć i
nie martwić sie- my umieraliśmy jak będzie bo Julka jest żywym dzieckiem,
rozgadanym...a na początku mszy zasnęła i obudziła sie u fotografa- cuda sie
zdarzają )
aaaa...czasem bywaja też pamiątki (jakieś ozdobne obrazki święte, mały
ryngraf), które mozna poświęcić na chrzcie.
Pozdrawiamy serdecznie.




Temat: Szkola nr 7 czesc 22.
Wlasnie znalazlem fajna strone na temat mody w PRL'u:

www.republika.pl/printo/warszawa/leksykon_moda.htm
Cytuje przyklady:

szariki - krajowe dżinsy, krajowej jakości. Jeśli ktoś już musiał je nosić,
odrywał natychmiast tylnią naszywkę z wizerunkiem Szarika, by uniknąć totalnego
upokorzenia.

odry - popularna nazwa polskich dżinsów produkowanych przez szczecińskie zakłady
"Odra". Podróba nie wyszła jednak zbyt udanie. Chodzenie w Odrach było
obciachem. Nie chciały się wycierać (nawet pod pumeksem) i miały jakiś taki
blady kolor. Na dżinsy mówiono też czasami "teksasy".

fartuszki szkolne (mundurki) - w czasach kiedy nauczyciele w szkołach mieli
władzę absolutną, a uczniowie odpowiadając na ich pytania przyjmowali pozycje
"baczność", istniał powszechny obowiązek noszenia fartuszków szkolnych.
Pojawienie się w szkole w ubraniu cywilnym, było równoznaczne z odesłaniem
ucznia do domu ze stosowną uwagą w dzienniczku. Początkowo fartuszki szyte były
z czarnego materiału typu "podszewka". W późniejszym okresie, wraz z
upowszechnieniem materiałów z włókien syntetycznych, pojawiły się mundurki
"nonajron" w kolorach granatowych, czasami bordowych lub ciemno zielonych.
Mundurek chłopięcy miał krój podobny do kurtki "pilotki" z dwoma kieszonkami na
piersi. Dziewczęcy był dłuższy, ściągnięty w pasie paskiem z tego samego
materiału. Istniały jeszcze tzw. "krzyżaczki" czyli fartuszki na ramiączka
krzyżowane na plecach. Wszystkie miały jeden wspólny element: biały kołnierzyk
przypinany na guziczki. No i oczywiście tarcza szkolna na rękawie. Noszenie
fartuszków było upokarzające i "obciachowe". Po wyjściu ze szkoły fartuszek
natychmiast wędrował do tornistra. Pojawienie się w mundurku szkolnym na
podwórku było dalece niestosowne i wywoływało uzasadnione drwiny kolegów.

rajtuzki dziecięce - wyrafinowana metoda torturowania dzieci. Rajtuzki należało
nosić do wszystkiego i w każdych okolicznościach, aż do uzyskania odpowiedniego
wzrostu, dla którego przemysł nie produkował już rajtuzek. Był to dzień
prawdziwego wyzwolenia. Odzież wysoce niewygodna i okrutnie gryząca, mimo to
chyba najbardziej poszukiwana przez wszystkie mamy.

pepegi i trampki - obuwie sportowe rodzimej produkcji. Produkowane przez zakłady
"Stomil" specjalizujące się w produkcji opon samochodowych. Najłatwiej można je
było nabyć w firmowym sklepie "Tramp" zlokalizowanym w wieżowcu, w okolicach
placu Grzybowskiego. Trampki występowały w dwóch odmianach: półtrampki- z
cholewką poniżej kostek i pełne trampki - z wysoką cholewką i charakterystycznym
okrągłym, gumowym ochraniaczem na kostkę. Produkowane w trzech kolorach:
czarnym, granatowym i białym. Białe były najbardziej poszukiwane. Były jeszcze
trampkokorki, zawsze w czarnym kolorze. Wielu chodziło w trampkokorkach na co
dzień, uzyskując po pewnym czasie całkowicie gładką podeszwę. Przed otwarciem
"Trampa" zawsze ustawiała się długa kolejka amatorów trampek i kaloszy. Jeśli
dopisało nam szczęście, mogliśmy trafić na dostawę chińskich trampek, które były
prawdziwym rarytasem. Dużo mniejszą popularnością cieszyły się pepegi, noszone
głównie przez dziewczyny. Do trampa nie należało zabierać rodziców gdyż zamiast
w wymarzonych chińskich trampkach, mogliśmy do domu wrócić w Juniorkach. I jak
wtedy pokazać się na podwórku?

worek na kapcie - można było do szkoły przyjść bez książek, ale worek był
bezwzględnie obowiązkowy. Worki były najczęściej szyte przez mamy. Czasami
obowiązywały hafty z danymi ucznia. Dobrze sprawdzał się jako broń zamachowa w
czasie polekcyjnych bójek.

tarcza szkolna - metoda znakowania uczniów szkolnych. Tarcza wykonana była z
czegoś co przypominało filc, z napisami z białej gumy. Szkoły podstawowe nosiły
tarcze koloru granatowego, a średnie koloru czerwonego. Na tarczy widniał numer
szkoły, pod którym był napis mówiący czyjego imienia jest szkoła. Tarcze
należało naszywać na lewy rękaw mundurka szkolnego, lub na lewej piersi. Był to
podstawowy i bezwzględnie egzekwowany obowiązek każdego ucznia. Czasami odnosiło
się wrażenie, że właśnie wymuszanie na uczniach obowiązku noszenia tarcz , jest
głównym celem statutowym szkoły. Ta determinacja pedagogów wywoływała u uczniów
naturalny bunt .Na terenie szkół toczyła się bezwzględna, nieustająca wojna o
tarcze. Powstawały przeróżne techniki mocowania tarcz, które pozwalały na
błyskawiczne usuwanie i przytwierdzanie tarczy do mundurka.

wzorowy uczeń - odznaka przyszywana do mundurka za karę za kujoństwo. Miała na
celu ostrzegać społeczność szkolną przed niepewnymi jednostkami.




Temat: Warsztat 43
Karty Olgi
> 1. Czynność jaka mąż Canady lubi robić? Słońce
> 2. Jaką ma wtedy postawę? Cesarz
> 3. Jak jest ubrany? III monet
> 4. Otoczenie w czasie tej pracy? III kielichów
> 5. Rzeczy potrzebne do wykonania jej? IV buław
> 6. Co czuje gdy to robi? VII kielichów
> 7. Do czego to służy? Sąd
> 8. Dlaczego to robi? IX denarów
> Pierwsze wrażenie patrząc na rozkład. Mąż Canady lubi robić wina. Jednak pasuje
> również gotowanie i zajmowanie sie ogrodem i/lub kwiatami doniczkowymi. Ale po
> kolei.
Wino i nalewkę potrafi zrobić, ugotować również, co do tych kwiatków, to już
trochę wyjaśniałam przy omawianiu innych rozkładów.
> 1. Są tu rośliny, jest gorąco on bawi sie tą czynnością jak dziecko. Z pełnym
> zaangażowaniem, radością eksperymentuje do woli. Daje mu to mnóstwo satysfakcji
> i radości. Nie czuje znużenia ani przymusu. Czuje sie wtedy bardzo swobodnie.
> Trochę przy tym ryzykuje jednak to go bardzo cieszy.
Przy tarciu wytwarza się ciepło, to zajęcie rzeczywiście go bardzo bawi, i może
w jego trakcie poeksperymentować z różnymi technikami. A że to praca z ostrymi
narzędziami, to zajęcie jest trochę ryzykowne.
> 2. To zajęcie głównie siedzące przy którym są zajęte obie ręce. Zajęcie to
> wymaga sporej zręczności w rękach jednak to co robią ręce wcześniej zostało
> starannie przemyślane, przygotowane i zaplanowane. Ta czynność wymaga poczekani
> a
> na efekty. Pasuje mi do wszystkiego, bo i gotowanie i sadzenie i produkcja wina
> wymaga oczekiwania.
Dokładnie tak, na siedząco, obie ręce w użyciu, duża precyzja w ruchach i
odpowiednia kolejność. Efekt nie następuje od razu, ale trzeba go sobie
cierpliwie wypracować. A tak na marginesie, to jak się ma siedząca pozycja do
gotowania?
> 3. Jest wymagany jakiś strój ochronny np. fartuszek i rękawiczki. Może wskazane
> są specjalne buty. Zdecydowanie nie jest to zajęcie do którego można się zabrać
> bez jakiegoś stroju ochronnego z uwagi na to, że podczas pracy można sie pobrud
> zić.
Akurat robi on to bez żadnego stroju ochronnego, ale skojarzenie jest dobre –
tak właściwie, to może by się coś przydało kiedy się operuje ostrymi narzędziami.
> 4. To co robi daje dużo radości innym. Jeśli jest to gotowanie, to pewnie
> najbliższym którzy konsumują, jeśli ogródek, to cieszy oko. Otoczenie cieszy
> się, że może zająć się w tym czasie swoimi sprawami.
Generalnie to jego działalność w kuchni przynosi pozytywne efekty i jest mi pomocna.
> 5. Kiedy to robi potrzebuje jakichś sadzonek, produktów, owoców które wcześniej
> musiał zakupić lub zorganizować, zgromadzić.
No, nie za bardzo...
> 6. Jest pełen nadziei, że to co robi spełni jego oczekiwania. Wyobraża sobie ja
> k
> wspaniale będzie wyglądało, cieszyło oko, pobudzało zmysły.
Chociaż to, co robi nie jest aż taką niezbędną na co dzień czynnością, to jednak
( a może właśnie dlatego) robienie tego mu podoba.
> 7. Do zmiany świadomości w przypadku gdy chodzi o robienie wina. Do zmiany
> sadzonki, nasiona w roślinę. Do powstawania nowego dania z różnych produktów.
To służy do przywrócenia nożom ich nienagannej ostrości, ażeby były takie jak nowe.
> 8. Bo lubi wino. Bo kocha rośliny, ogród, jeść. Dlatego przede wszystkim, że
> bardzo ważne jest dla niego, że to co robi zawiera zawsze jakiś mały element,
> który jest tylko jego, którego nie można zaplanować, wyliczyć, przewidzieć.
> Kawałek jego duszy, serca włożonego w wytworzenie. To również sprawia, że wynik
> u
> jego pracy nie da się do końca dokładnie przewidzieć. Zawsze istnieje jakiś
> element zaskoczenia.
Masz całkowitą rację, on kocha i wino, i roślinki i jedzenie. I lubi działania
zaplanowane, przynoszące wymierne i przewidywalne rezultaty, w które się potrafi
zaangażować całym sobą.
> Dopytałam jeszcze o sklepy jakie odwiedza VIII denarów. No i znowu mi do
> wszystkiego pasuje. Te denary kojarzą mi sie z półkami w sklepie. Może to być
> więc równie dobrze sklep spożywczy jak i ogrodniczy.
E, no w każdym sklepie bywają półki. VIII Denarów kojarzy mi się z pracą i z
narzędziami pracy. Jeżeli inne karty kojarzyły się z kuchnią i z gotowaniem, to
ta karta pokazywałaby sklep, w którym takie wyposażenie kuchenne ułatwiające
wykonywanie czynności w kuchni można kupić.



Temat: Radosna wytwórczość na lekcjach ZPT ;))
OOOOOj! Cudny temat! Gratuluję pomysłu :-)
W podstawówce (przełom lat 70 i 80) standard, czyli podział na grupy wg płci,
czyli dziewczynki szyją i gotują a chłopcy wiercą, skrobią i przycinają. My,
najpierw musiałyśmy sobie uszyć fartuszek, a ponieważ wtedy brakowało
wszystkiego, również materiału na fartuszki, mama podarowała mi taki jaki
miała: bardzo cienki w paskudne kwiatki... Fartuszek wyszedł mi jakiś taki
malutki (chociaż nigdy nie byłam duża :-)) i przezroczysty a to szycie....
brrr.... Pamiętam też robienie na drutach nigdy nie kończących się szalików bo
do zakończenia jakoś nigdy nie dotarliśmy. Ponieważ w sklepach nie było również
włóczki, pochodziła ona najczęściej z tego, co udało nam się spruć :-) Później
zaczęło się gotowanie. Pamiętam, że hitem było ciasto, dokładnie to pamiętam:
biszkopt (który nie jest chyba w ogóle najłatwiejszy do upieczenia, nie mam
pojecia, czemu nauczycielka wybrała akurat to ciasto?) do którego udało nam się
nawet przynieść wszystkie składniki (bo normą było, że któraś o czymś
zapominała, albo nie było jej tego dnia w szkole) ale za to, zupełnie
zapomniałyśmy, że aby upiec każde ciasto potrzebna jest jeszcze forma. Czas
naglił, w szkole blaszki do ciasta nie było, postanowiłyśmy, wspólnie z Panią
użyć do tego celu dużego, emaliowanego garnka. Efekt łatwo przewidzieć: ciasto
klapnęło, przywarło do dna i było niejadalne - chociaż nasi wiecznie
wygłodniali koledzy pożarli je oczywiście.
Pamiętam, że któregoś dnia Pani wymyśliła, że będziemy szyć laleczki, takie
potworki do ozdoby (!?) naszych mieszkań. Takie cudo, które składało się z: 1.
butelki, 2. starej rajstopy, 3. waty, 4. ścinków różnych szmatek - no to
wyobrażacie sobie jakie cudo wyszło, zwłasza tym pozbawionym zdolności
manualnych i cierpliwości do dziubania, ofiarom programu szkolnego...
A swoją drogą, jak sądzicie, czy istniał w ogóle jakiś program, jakieś
konspekty do tych lekcji??? Bo mam wrażenie, że to były tylko jakie zupełnie
ramowe ustalenia a reszta to już zupełna samowolka zależna od wyobraźni lub jej
braku (jak wskazują na to przytoczone tu niektóre przykłady) u nauczyciela. W
szkole średniej, zaczęła się moja męka... Pani od ZPT przeistoczonego w WT
ubrana, bez względu na porę roku w wełnianą sukienkę (zastanawiałyśmy się z
koleżankami, czy sama wszystkie wydziergała, a ponieważ wyglądało na to, że
pracuje już wiele lat, spekulowałyśmy, że ma ich niezliczone pokłady i za karę
będzie musiała chodzić w nich do końca życia...) zaskoczyła nas: zero
gotowania, zero szycia - tylko i wyłącznie rysunek techniczny!!! Póki chodziło
o pismo techniczne to spoko, dawałam sobie radę, mam jakieś uzdolnienia
manualne i lubię dłubactwo (chociaż nie widzę sensownego zastosowania!!!) ale
gdy przyszło do rzutów przestrzennych to okazało się, że jeśli chodzi o mnie,
to całkowita klęska: ponieważ człowiek uczy się całe życie, to dowiedziałam
się, że całkowicie i zupełnie jestem pozbawiona wyobraźni przestrzennej :-(
Wyobraźcie sobie moje męki: żebym nie wiem, jak bardzo się starała, te
makabryczne przedmioty, które pani losowała co lekcja ze swojej magicznej
skrzynki i dawała nam do rysowania NIGDY nie zostały przeze mnie narysowane
poprawnie!!!! Zawsze czegoś brakowało!!! A ja pełna przekonania, że tym razem
na pewno jest ok wykłócałam się o moje rysunki na każdej lekcji. Po jakimś
czasie, i ja i pani prof poddałyśmy się, przyjmująć do wiadomości tą smutną dla
mnie prawdę, że ja po prostu mam jakiś defekt w mózgu, który nie pozwala na
poprawne odwzorowanie wyobrażonego przekroju tych jakiś dziwnych przedmiotów
wyglądających jak pokrojony na kawałki kombajn bizon. Dodam, że o ile mnie to
napawało wiecznym smutnym zadziwieniem o tyle panią prof rezygnacją
zdecydowanie połączoną z odrazą. Przestała wołać mnie do tablicy w celu
sporządzenia rysunku na ocenę a z klasówkami, bo i takie były, radziłam sobie
przy pomocy koleżanki, która była bardzo dobra z rysunku i po narysowaniu
swojego zdążyła jeszcze nasmarować coś mojego,tak średnio mniej więcej na 3 :-(
Do dziś nie wiem po co cała ta męka (poza, oczywiście, dowiedzeniem się czegoś
o sobie...) bo jestem zdecydowaną humanistką z wahnięciem w stronę społeczną,
skończyłam zatem studia na Uniwersytecie (socjologię), zawodowo zajmuję się
organizacją i prowadzeniem szkoleń. Jeśli zdarza mi się przygotowywać jakieś
materiały szkoleniowe lub prezentacje (a jest to dość często) to wyłącznie w
PP :-)
No ale wtedy, kiedy się uczyłam, komputery były tylko gigantycznymi maszynami
do obliczeń albo zabawkami (ZX Spectrum) i nikomu nie śniło się widocznie, że
zstąpią pod strzechy zagranicznych koncernów, bo i o koncernach się nikomu w
Polsce nie śniło ;-)
Pozdrawiam ;-)




Temat: Warsztat 43
Mój rozkład: fotoforum.gazeta.pl/3,0,1299587,2,1.html
1. Czynność jaka mąż Canady lubi robić? Słońce
2. Jaką ma wtedy postawę? Cesarz
3. Jak jest ubrany? III monet
4. Otoczenie w czasie tej pracy? III kielichów
5. Rzeczy potrzebne do wykonania jej? IV buław
6. Co czuje gdy to robi? VII kielichów
7. Do czego to służy? Sąd
8. Dlaczego to robi? IX denarów

Pierwsze wrażenie patrząc na rozkład. Mąż Canady lubi robić wina. Jednak pasuje
również gotowanie i zajmowanie sie ogrodem i/lub kwiatami doniczkowymi. Ale po
kolei.
1. Są tu rośliny, jest gorąco on bawi sie tą czynnością jak dziecko. Z pełnym
zaangażowaniem, radością eksperymentuje do woli. Daje mu to mnóstwo satysfakcji
i radości. Nie czuje znużenia ani przymusu. Czuje sie wtedy bardzo swobodnie.
Trochę przy tym ryzykuje jednak to go bardzo cieszy.
2. To zajęcie głównie siedzące przy którym są zajęte obie ręce. Zajęcie to
wymaga sporej zręczności w rękach jednak to co robią ręce wcześniej zostało
starannie przemyślane, przygotowane i zaplanowane. Ta czynność wymaga poczekania
na efekty. Pasuje mi do wszystkiego, bo i gotowanie i sadzenie i produkcja wina
wymaga oczekiwania.
3. Jest wymagany jakiś strój ochronny np. fartuszek i rękawiczki. Może wskazane
są specjalne buty. Zdecydowanie nie jest to zajęcie do którego można się zabrać
bez jakiegoś stroju ochronnego z uwagi na to, że podczas pracy można sie pobrudzić.
4. To co robi daje dużo radości innym. Jeśli jest to gotowanie, to pewnie
najbliższym którzy konsumują, jeśli ogródek, to cieszy oko. Otoczenie cieszy
się, że może zająć się w tym czasie swoimi sprawami.
5. Kiedy to robi potrzebuje jakichś sadzonek, produktów, owoców które wcześniej
musiał zakupić lub zorganizować, zgromadzić.
6. Jest pełen nadziei, że to co robi spełni jego oczekiwania. Wyobraża sobie jak
wspaniale będzie wyglądało, cieszyło oko, pobudzało zmysły.
7. Do zmiany świadomości w przypadku gdy chodzi o robienie wina. Do zmiany
sadzonki, nasiona w roślinę. Do powstawania nowego dania z różnych produktów.
8. Bo lubi wino. Bo kocha rośliny, ogród, jeść. Dlatego przede wszystkim, że
bardzo ważne jest dla niego, że to co robi zawiera zawsze jakiś mały element,
który jest tylko jego, którego nie można zaplanować, wyliczyć, przewidzieć.
Kawałek jego duszy, serca włożonego w wytworzenie. To również sprawia, że wyniku
jego pracy nie da się do końca dokładnie przewidzieć. Zawsze istnieje jakiś
element zaskoczenia.
Dopytałam jeszcze o sklepy jakie odwiedza VIII denarów. No i znowu mi do
wszystkiego pasuje. Te denary kojarzą mi sie z półkami w sklepie. Może to być
więc równie dobrze sklep spożywczy jak i ogrodniczy.




Temat: Dziwięć łgarstw Środy "filozofa"
czyli Środa w oparach absurdu ...
> Magdalena Środa, filozof, etyk
> Jestem przeciw mundurkom z dziewięciu powodów. Po pierwsze: nie
> znoszę hipokryzji. Mundurek niczego nie wyrówna,

Mundurek nie ma wyrównywać, tylko przypominać dzieciom, ze sa w
szkole a nie na dyskotece.

> Po drugie: nie znoszę autorytaryzmu. Z czasów komunizmu pozostała
mi
> niechęć do władzy, która interesuje się życiem osobistym (lub jego
> częściami składowymi).

Mundurek (strój okreslony regulaminem) nie ma nic wspólnego z
ingerencją (interesowaniem sie) władzy w życie osobiste., natomiast
ma wiele wspólnego z nauczeniem dzieci tego, że sa sytuacje, które
wymagaja okreslonego stroju.

> Po trzecie: cenię sobie indywidualizm, nawet ten wyrażony tylko w
> stylu bycia.

W szkole styl bycia okresla regulamin ucznia, strój jest tylko
jednym z elementów tego 'stylu', elementów najmniej istotnych jeśli
chodzi o indywidualizm ...

> Jak mówił J.S. Mill, dobrobyt rodzi się w
> społecznościach, gdzie panuje wolność, i to zarówno od woli innego
> człowieka, jak i od opinii publicznej. Tej wolności trzeba się
> uczyć od dziecka.

Frazes.

> Po czwarte: nie znoszę uniformów, urawniłowki, szarości,
> jednolitości i wojskowości. Mundur, mundurek, garnitur, więzienny
> pasiak i habit wywołują u mnie repulsję.

No! jeśli pani Środa nie znosi ... uważam, że należy znieść nakaz
noszenia strojów służbowych we wszystkich instytucjach tego
wymagających ...

> Bo każdy z nas jest
> wyjątkowy i nie powinniśmy naśladować termitów oraz innych owadów
> błonkoskrzydłych, które przyroda stworzyła w innym celu niż ludzi.

Kolejny frazes.

> Po piąte: cenię sobie samorządność i uważam za złą praktykę
> centralizowanie decyzji dotyczących majtek, kapci, fartuszków i
> innych elementów odzieży przez szczebel ministerialny.

Majtki, kapcie, fartuszki, inne elementy ... tu Środa usiłuje
sprawe doprowadzić do absurdu.
A jeśli chodzi o samorządność, rozumiem, że w sorze o Rospudę
popierała lokalny samorzad ...

> Po szóste: uważam, że dziecko jest podmiotem posiadającym prawa. W
> dodatku dla dziecka ważne jest to, w co się ubiera, uważam więc,
że dzieci - poprzez debatę - powinny wspólnie ustalić, w czym chcą
> chodzić do szkoły.
> Nie chodzi o rewię mody, tylko o naukę
> samorządności.

Niech ustalaja, w oparciu o okreslone zasady.
W dorosłym zyciu tez beda musiały(powinny) poruszac sie w ramach
określonych zasad.

> Po siódme: jestem za tradycją, która traktuje mundurek jako
element
> przynależności do pewnej wyróżnionej szkolnej wspólnoty. Mundurek
> może być przedmiotem dumy, ale tylko wtedy, gdy jest - zarazem -
> przedmiotem wyboru, to znaczy gdy wybiera się szkołę, gdzie panuje
> tradycja mundurków.

Oooo! jak widać pani Środa jest za, a nawet przeciw.
I juz widze, te dzieciaki, które przy wyborze szkoły kierują się
tym, czy panuje tam tradycja mundurków ...

> Po ósme: coroczny wydatek na mundurek (bo dzieci szybko rosną),
> zwłaszcza w wielodzietnej rodzinie, jest z pewnością niemałym i
> zupełnie niepotrzebnym obciążeniem domowego budżetu.

Argument całkowicie chybiony, dziecko w czymś chodzic musi ... moje
dziecko chodzi do szkoły w mundurku - białe polo + kamizelka lub
blezerek, kupione w sklepiku szkolnym - koszt tego stroju jest
niższy niż ubranie kupione w sklepie, a jaka wygoda ...

> Lepiej kupić
> dziecku "Ferdydurke" Gombrowicza lub "W oparach absurdu"
> Słonimskiego, żeby lepiej rozumiało świat, który je otacza.

cóz za demagogia ...

> Po dziewiąte: chcę zapomnieć o tym kompromitującym epizodzie w
> dziejach polskiej szkoły. I niechaj dzieci od tej pamięci też będą
> wolne.

Dziewiąty argument jest powalający, Środa jest przeciwko , bo chce
zapomniec ... i cóż , ze jak sama pisze 'jest za tradycją, która
traktuje mundurek jako element przynależności do pewnej wyróżnionej
szkolnej wspólnoty' ...




Temat: WRZESIEŃ 2003 JUŻ JEST!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Witajcie wszystkie Mamusie Nowe i Stare
Jakiś czas nie miałam netu przez przeprowadzkę….Zostajemy na dłużej w Zielonej
Górze. Musieliśmy poszukać mieszkania funkcjonalnego i takiego, w którym da się
mieszkać z małym dzieckiem – w poprzednim młodą pogryzły Prusaki, było zimni i
ogólnie ble…Teraz mamy cieplutkie i śliczne mieszkanko, za oknem park z wielkim
placem zabaw.
Dominika zaszczepiona MMR 2. Jakieś 24 godziny po zaszczepieniu mała dostała
bardzo wysoką temperaturę ponad 40stopni. Poszłam z nia szybko do lekarza –
myślałam, że to powikłania po szczepionce. Okazało się, że młoda ma ropną
anginę…Gdyby nie szczepienie to pewnie nawet by nie zachorowała. Najgorsze
jednak jest to, że temperatura utrzymuje się już ponad 24 godziny i mogę ją zbić
tylko do 38stopni. Dominika dostała Ceclor a na zbicie temperatury pyralgine dla
dorosłych.
Właśnie jestem pod drugiej wizycie u lekarza – temperatura podskoczyła do 41
stopni. Dostała większą dawkę cekloru i maraton leków na zbicie temperatury. Na
100% angina, kontrola 10.11. Mam nadzieję, że zbije jej temperaturę. Nie
potrafię jej pomóc i jest mi z tym źle, nie mogę patrzyć jak cierpi 
Co do opowieści Anety na temat doświadczeń wiedeńskich. Super pomysły –
zastosowałam ten z materacem – legowiskiem i w obecnej sytuacji sprawdza się
super  co do rozwoju bez ingerencji rodzica – jestem za i nawet to stosuje w
niektórych dziedzinach życia. Wychodzę z założenia, że dziecko nauczy się
szybciej poprzez działanie, a nie słuchanie
Chciałabym, żeby takie zajęcia dla maluchów odbywały się i u nas…Zaczynam nawet
poważnie myśleć czy czegoś takiego nie zorganizować. Mam jednak obawy co do tego
czy Zielona Góra jest odpowiednim miejscem na takie eksperymenty….Co innego w
Warszawie, Poznaniu czy Krakowie…..Duże miasto daje duże możliwości. Tutaj można
znaleźć jeszcze domy handlowe rodem z PRLu i sklepy społem gdzie pani Kazia z
panią Krysią biegają w fartuszkach i bamboszkach a zza lady słychać, „co
Paniusiu podać?”. Jest wiele plusów tego, ale też sporo minusów. Podstawowy to
ten, że kartą nie zapłacisz w takim sklepie… Tutaj w niektórych miejscach czas
się zatrzymał jakieś 20 lat temu…..
Gagarinie pozazdrościłam Tobie wypadu do teatru. W Zielonej jest całkiem fajny
teatr i postanowiłam, że odwiedzimy go razem z mężem  Mamy już nową opiekunkę
dla Dominiki – co lepsze moje dziecko nie miało problemów z zaakceptowaniem
nowej cioci, więc teraz możemy sobie uciec wieczorem z domu na kilka godzin….
Jeśli chodzi o obwód główki to Dominika ma w tej chwili 47cm i moim daniem
wygląda bardzo proporcjonalnie.
Tutaj wstawiłam nowe zdjęcia młodej
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=621&w=10153289&a=17238442
Pozdrawiam Was serdecznie
Karolka pół poznaniaka, pół zielonogórzanka




Temat: Giertych: do szkół w mundurkach marsz!
> Jeżeli pamiętasz tamte czasy, to pewnie pamiętasz jakie to było okropne i jak
> młodziż w różny sposób wykorzystywała np. tarczę szkoły by podkreślić swoją
> indywidualność.

Pamiętam śliczny fartuszek, jaki uszyła mi moja mama. Pamiętam, jak koleżanki
się nim zachwycały i jak później sprawiały sobie podobne. I wcale nas to nie
raziło, że mamy podobne fartuszki, wręcz przeciwnie, podobało się nam to.

> I co to da? Myślisz, że dealer wchodzi do szkoły!? Do szkoły wnoszą narkotyki
> sami uczniowie, którzy szpanują nimi przed innymi.

Nie tylko o narkotyki chodzi. Wiadomo, że obcy w szkole to nie jest dobra rzecz
i mundurki niewątpliwie ułatwią rozpoznawanie kto nasz, a kto obcy.

> Jakość ubioru i tak będzie związana z zasobnością porfelów. Oby nie było tak,
> że bogatsi rodzice, którzy zwykle są w składzie rady szkoły, nie przefosowali
> ubiorów, które zaspokoją ich aspiracje ale bardzo nadwyrężą porfele
> biedniejszych rodziców.

To już kwestia tego, jak dyrekcja sprawę rozwiąże.

> O tym, że są bogaci i biedni wiedzą dzieciaki. Nie są ślepe, oglądają świat
> wkoło. Mundurek nie zamaskuje tego, że jedne mają drugie śniadanie, a inne nie,
> że jedna mają byle jakie portki lub buty a inne z najdroższych sklepów, że
> jedne piszą znakomitymi pisakami a inne byle czym itd.

Buty czy portki w ramach mundurka będą takie same. A mimo wszystko ubranie to
jest najbardziej rzucający się w oczy element, na śniadanie czy pisaki nie
zwraca się już takiej uwagi.

> Do tego nie są potrzebne mundurki.

Pamiętam, jak usunięto ze szkoły fartuchy i wprowadzono zasady dotyczące ubioru.
Dość szybko zatęskniliśmy za fartuchami (choć były potworne), bo przynajmniej
wtedy wiadomo było co i jak, a owe zasady każdy interpretował sobie jak chciał i
jedna klasa chodziła w kolorach tęczy, a w innej nie można było mieć czerwonego
paseczka na granatowym swetrze, bo wychowawczyni za to stawiała pałę z
zachowania. To dopiero było niewychowawcze, poczucie niepewności i
niesprawiedliwości. W efekcie wiele osób wciąż chodziło w fartuchach, tak na
wszelki wypadek.

> Uniformizacja zabija indywidualność. Gdyby było inaczej to najwięcej
> indywidualistów byłoby wśród żołnierzy.

Nielogiczny wywód :).
Mówimy o młodych ludziach, których indywidualność dopiero się formuje. W ich
przypadku to bardzo cenne, by ową indywidualność starali się tworzyć poprzez to
kim są, a nie w czym chodzą. Na indywidualizację ubioru przyjdzie czas, gdy
ukształtuje się indywidualna osobowość. Dziś bardzo często owa indywidualność
zaczyna się i kończy na stroju, a taka "indywidualność" to o kant rzyci rozbić i
nie widzę powodu, by ją chronić.

> Niemożliwe są hurtowe zamówienia. Chyba że chodzi o tarcze i tornistry.

A czemu to niby nie? Jeżeli w szkole jest powiedmy 500 dzieci z jednego rocznika
(średnia szkoła w średnim mieście), po 250 dziewczynek i chłopców, dajmy na to
pięć rozmiarów - 50 sztuk ubioru w jednym rozmiarze to nie jest już hurt?




Temat: Co to jest tombak, do cholery?
anutek115 napisała:
Nie łapałam żadnychaluzji do wron, postaci w bieli z
> rozłozonymi rekami, nie wiedziałam, co to znaczy "mieć wąsa jak elektryk" (to>
znaczy zakładałam coś podobnego do "regału Kowalskiego", że jakiś znany pani MM>
elektryk jest wąsaty), nie rozumiałam, gdzie są rodzice Kreski (...) dlaczego
nagle znów się
> objawił Ignacy Borejko, skoro mnie się wydawało, że umarł...

:)))) ten elektryk jako ziomek MM bardzo mnie rozczulil :)
Ja z kolei ponialam czesc aluzji historycznych, acz nie wszystkie. Nie lapalam
piosenki o wronie (tez myslalam, ze to taka sobie jakas perelowska piosenka, tak
jak o szczekajacych psach wczesniej:). Nie lapalam w ogole, o co chodzilo z tym
ubieraniem sie na niebiesko czy fioletowo - myslalam, ze klasa Ewy przezywala
oto bunt mlodzienczy i jaka ta szkola perelowska byla ponura, ze sie tym
podniecali (sama co prawda nosilam fartuszki i myslalam, ze w czasach OwR pewnie
jeszcze nie wprowadzili tego :D Dopieroz tutaj sie dowiedzialam, tak jak i to z
ta czarna szopka, z ktorej wracal byl Maciek na poczatku OwR. Takich niuansow co
prawda tez nie lapala moja mama, wiec trwalysmy w niewiedzy :) Nie rozumialam
tez rozmowy Piotrka z Gaba, tez myslalam, ze Gaba przesadza z ta miloscia i
jakis borejkowski new age proponuje, az do teraz wlasciwie :D

Za to owszem, domyslilam sie sama, kim byla biala postac z rekami oraz jakiz to
wasaty elektryk - zwlaszcza ze czytalam OwR juz w czasach, kiedy elektryk juz
nam milosciwie panowal :)
Domyslilam sie tez od razu, gdzie sa rodzice Kreski i Ignac, a takze dlaczego
Kreska nie chce pisac ankiet i aluzje do przesluchiwania i przejsc Piotrka O.
Tak jak w wieku 9 lat czytajac Mistrza i Malgorzate domyslalam sie bez trudu,
gdzie wszyscy tak tajemniczo znikali (cos niecos juz wiedzialam o komunie i
stalinizmie, acz o gulagach jeszcze nie..) Mniej wiecej tez kojarzylam, o co
chodzilo dziadkowi w SK - gdzie sie to wszystko podziewa (znalam juz dowcipy o
tym, dlaczego nic nie ma w sklepach i do jakiego bratniego kraju nasze zarcie
jedzie w pociagach :)

Dla mnie OwR to byla przede wszystkim bardzo smutna historia, wiedzialam
dlaczego - bo byl ten stan wojenny, nieprawdaz. Odczuwalam depreche wylewajaca
sie ze stroniczek, mimo pocieszajacej dzielnosci Gaby i Mili :) Takoz mowilam
mojej mamie "prawda, ze to najsmutniejsza z ksiazek MM?" bo to byl rok okolo
1993 i jeszcze MM nie nastukala tylu smetnych firan (a Pulpecji tez nie znalysmy).

Dzieki tutejszemu forum dowiedzialam sie, co mi umklo, ale nie czuje niesmaku
bynajmniej! Opowiesc stala sie dla mnie wrecz glebsza :)
Tak samo czuje wdziecznosc do forum za wyjasnienie n.p. plucia do tuszu, akurat
przy hojnosci Julii Cesia sie zakrztusza pysznym makaronikiem z wrazenia, wiec
myslalam, ze analogicznie bedzie krztusic sie Juliowym tuszem :))))
W guglu tego bym raczej nie znalazla, chyba zebym pracowicie wertowala wszelakie
wikipedie czy encyklopedie PRL o tym, jak sie uzywalo makijazy i co sie spiewalo
w tych dzikich czasach.

Tombak zas nieodparcie mi sie bedzie zawsze kojarzyl z tabaka, bez wzgledu nawet
na tlumaczenie Piotrka :D




Temat: Propozycje Urzędu Pracy
Propozycje Urzędu Pracy
Pewna moja znajoma jest juz niemal weteranką w naszym Urzędzie Pracy. Ma 43
lata więc o pracę niełatwo. Pewnego dnia dostała skierowanie do pracy w firmie
Lambertz. Ucieszyła się, chociaz inne osoby w urzędzie jakoś dziwnie się
uśmiechały... Poszła do firmy, załatwiła "badania" - do pracy kazano się jej
stawić na nocną zmianę. Obiecano że przed jej rozpoczęciem dostanie umowę o
pracę - stanowisko: kontroler-pakowacz, stawka oczywiście minimalnie dozwolona
ustawą. Jednak umowy nie było. Ze soba przyniosła domowe kapcie, od zakładu
dostała jednorazowy fartuszek z zaleceniem oszczędzania - musi wystarczyć na
dłużej.
Brygadzistka kazała jej stanąć przy taśmie. Na uwagę, że ma pracować jako
kontroler-pakowacz ta odpowiedziała: na taką pracę trzeba najpierw zasłużyć!
Więc stanęła przy taśmie. Nocna praca płynęła w rytmie przyspieszanej dla
zabawy taśmy, towarzyszącej temu jazgotliwej muzyki płynącej z nastawionego na
pełny regulator radia brygadzistki, oraz licznych i dosadnych przekleństw
wykrzykiwanych na prawo i lewo przez właścicielkę radia. W pewnej chwili
awaria czegoś tam - ale to nie powód do odpoczynku! Na taśmie pojawiły się
pierniki wyłuskiwane z opakowań! To zwroty ze sklepów - trzeba je przepakować,
a maszyna przybije nową datę produkcji. Tak mija ta koszmarna noc. Jedna z
dziewczyn pracuje dłużej - choć nie ma za to dodatkowej zapłaty jeszcze musi
myć naczynia po czekoladzie - to obowiązek pracownika!
Nazajutrz znajoma znowu przed pracą idzie do biura. Umowy nadal nie ma. Za to
innowacja: pracuje na innej taśmie. Pracuje a taśma leci coraz szybciej - woła
brygadzistkę na pomoc. Ta kwituje sytuację kilkoma "epitetami" i podsyła
pomoc. Taśma leci coraz szybciej, brygadzistka zapomina o koniecznej przerwie.
Praca, praca, praca ... Obdarzona comiesięczną przypadłością znajoma modli się
w duchu o awarię - i chyba Bóg usłyszał. Ciastka lecą na podłogę jak rzeka ...
Wtedy brygadzistka każe mojej znajomej wejść na przenośnik na wysokość około 4
metrów - pod sufit hali i czyścić go z czekolady. Znajoma odmawia: nie ma
przecież ubrania roboczego, ma na nogach kapcie. Na wniosek brygadzistki
kierownik stwierdza, że skoro znajoma nie chce pracować to muszą się rozstać.
Więcej tam nie poszła.
Kilka dni później pojechała po dokumenty i zrobiła błąd: podpisała umowę z
datą wstecz. Tylko tak mogła dostać zarobione kilkadziesiąt złotych ...

Wniosek z tego jest jeden: Lambertz to przestępcza firma. Nie przestrzegają
prawa (brak umowy, zatrudnianie wbrew umowie na innym stanowisku, publiczne
odtwarzanie radia bez abonamentu, przepakowywanie zwrotów, itp) oraz przepisów
BHP (praca bez ubioru i obuwia roboczego, kierowanie pracownika do prac na
wysokości w pojedynkę i bez zabezpieczenia). Zatrudnieni "funkcyjni" pełnią z
upodobaniem rolę obozowych kapo. Firma korzysta z możliwości - najmłodszym
pracownikom za naprawdę ciężką pracę płaci niecałą minimalną. Warunki jako
zywo przypominają obóz koncentracyjny. Nie trzeba jechać do Włoch.

Z jednego zaś aspektu sprawy szczególnie dumny jest nasz Urząd Pracy - mógł
wykreślić ze spisów osobę długotrwale bezrobotną. Statystyka się poprawiła ...
Podobnych spraw znam kilka. Na ich podstawie stwierdzam, że Urząd Pracy w
Rudzie Śląskiej (nie tylko tu) to instytucja przede wszystkim generująca
koszty i marnotrawiąca pieniądze i czas.




Temat: Lwów
Lwów
Kilka dni temu byłem we Lwowie. To już któryś raz, zatem nie mam
zamiaru nudzic o zabytkach, Polskości, Łyczakowie i tym
podobnymi.Chcę zwrócic uwagę na różnice pomiędzy Lwowiakami a
Krakowiakami (sam nim jestem więc najprosciej o porównanie).
Przepastną różnicę można zaobserwowac już na granicy (samochodowe
przejście w Szegini). Polska odprawa krótka, sprawna, normalna, z
odruchami ludzkiej sympatii. Potem zona niczyja i wjeżdżamy na
Ukrainę.Pogranicznik-szeregowiec daje kartkę-obiegówkę i deklarację
w której kompletne głupoty trzeba wypisywac. Kontrola paszportowa
wykonywana przez ukrainska funkcjonariuszkę o kamiennej twarzy
wprowadziła nas w stan niepokoju i nerwowości. Potem celnik. Każdy z
nich "najważniejszy", każdemu trzeba opowiadac to samo, gdzie, do
kogo, po co, na jak długo....Każdy ma twarz jak z wosku, martwą,
zaciętą. Każdy podbija obiegówkę a na końcu inny szeregowy
pogranicznik wyrzuca ją do kosza.
Wreszcie jedziemy do lwowa. To kilkadziesiąt kilometrów dziwnej
szutrowo asfaltowej nawierzchni z mini znakami drogowymi bez poboczy
i bez białych lini na drodze.Mijamy dziwne wechikuły a czasem inne
nas wyprzedzają z szaloną prędkością, atmosfera napięcia nie mija.
Dojeżdżamy do miasta,kierujemy się do samego centrum, do hotelu
Lwów.Nieopodal opery. Hotel moloch prowadzony w komunistycznym stylu
wraz z atrakcjami typu 60letnie etażowe w fartuszkach jak w
przedszkolu, w grochy, w kwiaty...Sprzątające Panie ,jedna od
poręczy a druga od schodów przy tych poręczach, stary ubek-
ochroniarz który osiem razy dziennie mnie sprawdzał czy mam kartkę z
numerem pokoju. Bez kartki "leżę"!!
Rankiem wstaliśmy i w "gorad". Zaraz po wyjściu z budynku uderzył
chuk, tumult,jazgot gazowanych silników samochodowych, ryk
klaksonów. Najwięcej czadu dają taksówkarze i mini busy, dla nich
przepisów nie ma a piesi nie istnieją. Pieszy wogóle wyjęty jest
spod prawa. Troszczy się o życie sam. Osobnym survivalem jest
przechodzenie przez ulice!! Czerwone i zielone światło to tylko
luzna forma do interpretacji a samochody z piskiem opon zatrzymują
się na centymetry od nóg pieszego. Natychmiast zaczyna się kłótnia.
Robi się korek,klaksony... i tak do następnego razu który zdarzy się
już po 20stu sekundach.
Niedaleko opery jest placyk na którym handluje się pamiątkami,
obrazami i starociami. Panuje tam antyhandlowa zasada "jak nie
kupujesz to nie nudz i spadaj"... Jak cos kupujesz to po nogach
całują, ale czuc fałsz. Wszyscy jacyś naburmuszeni i kłótliwi między
sobą. To samo na Krakowskim Targu, tam tłumy się roztrącają,
przepychają, wyklinają.....
Pierwszy raz we Lwowie byłem z 15 lat temu, potem co kilka lat. Z
tych obserwacji wyniosłem pewne wnioski. Otóż, dzięki temu że od
wielu lat jezdzimy po swiecie, podpatrujemy inne kultury, poszlismy
daleko do przodu z relacjami wzajemnymi czy to na drodze, czy to w
sklepach. Ten komunistyczny zgiełk i "łokcie" u nas już minęły.
Klaksony i pisk opon też.Więcej jest uśmiechu i uprzejmości do
siebie nawzajem. Tam, we Lwowie, jest odwrotnie i to jest
dramatycznie widoczne na każdym kroku.
Powiecie że to nie Rosja i co to ma do rzeczy? .... Fakt, nie Rosja
ale wszyscy mówią po rosyjsku a przynajmniej umieją.
Ciekawią mnie wasze spostrzeżenia pod tym kątem.Czy też
zaobserwowaliscie fakt że na wschodzie to już "dziki kraj"?
Dodam tylko że odetchnąłem ze spokojem kiedy dotarłem w drodze
powrotnej do naszych służb na granicy )




Temat: Ile kosztuje dziecko
No cóż kochani, dziecko zawsze kosztowało, kosztuje i będzie kosztować chociaż
przykre jest to, że na naszych dzieciach zarabiają inni. Chcieliśmy wolności
więc ją mamy, zachłysnęliśmy się modą z zachodu ( nie dziwota to skoro 50 lat
dawał nam w łeb komunizm - za którego jak pewnie większość moich przedmówców
pamięta - było ciężko). Niestety, coś za coś. W tej chwili jest drapieżny
kapitalizm i trzeba za to płacić wysoką cenę. Jestem wychowana pomiędzy
komunizmem a obecnym kapitalizmem. Pamiętam czasy kiedy ciężko było kupić w
sklepie zwykłe parówki, artykuły szkolne jak pachnące gumki ( ciekawe kto
jeszcze pamięta?) to był naprawde luksus. Kalkulator? To był prawie cud
techniki. W tych czasach chodziłam do szkoły podstawowej. Trzeba było zakładać
fartuszki, białe kołnierzyki, tarcza na rękawie itd. Przynajmniej nie było
widać kto co miał pod spodem czy zwykły ciuch czy z Pewex-u ( myślę, że wielu z
Was pamięta). Jakoś było więcej powściągliwości i skromności w szkole. Liczyło
się przede wszystkim to co dziecko ma w głowie, jak ma prowadzone zeszyty, czy
jest schludnie ubrane i jakoś pokolenie lat 60- 70- tych wyrosło na
przyzwoiotych ludzi. Nauczyciel był szanowany, nikomu nie przyszłoby do głowy,
żeby mu odpyskować czy ubliżyć a dzisiaj zakładanie kosza na głowę
nauczycielowi czy bluzgi pod jego adresem to normalka. Ja tez wychowywałam się
bez ojca, pracowała tylko moja mama, nie było jej łatwo. Też nie raz było mi
przykro, że nie mogę pozwolić sobie na lepsze spodnie czy innych ciuch, kiedy
inne koleżanki ubierały się lepiej bo miały ojców. Jakoś nigdy z tego powodu
nie czułam się gorsza od pozostałych dzieci ( było mi przykro ale nie darłam
włosów z głowy.) Nie chodziłam ani głodna ani obdarta. Obiady jadałam w
szkole, uczyłam się w miare przyzwoicie i zawsze miałam koleżanki bardziej czy
mniej zamożne, z którymi sie bawiłam i ich status nie miał nic wspólnego z
kolegowaniem sie ze mną. Myślę, że Wielu z Was przesadza. Mam syna w wieku 11
lat i zawsze mu powtarzam, że koleżeńskości nie powinno wyznaczać się lepszą
czy gorszą grą. Czasy się zmieniły, ludzie się zmienili. mamy bardzo ciężką
sytuację na rynku pracy stąd każdy ile może i skąd może wyciąga kasę żeby
przeżyć i funkcjonować. Nie dziwię się że tez i nasza służba zdrowia zarabia na
narodzinach dzieci ( chociaż nie zapłaciłam za poród ani złotówki), wszyscy
wiemy jaka i oni mają sytuacje finansową. Teraz oczekuje drugiego dziecka,
ubranka i różne drobne artykuły kupowałam sukcesywnie od 4 miesiąca ciąży bo
wiedziałam, że pod koniec będzie to ogromny wydatek na raz. Czeka mnie jeszcze
zakup łóżeczka, wanienki, papmpersów itp. rzeczy. Choć boję się drugiego porodu
( bo wiem jak to dziś jest w tych naszych "kochanych"szpitalach, jednak mam
nadzieję, że trafię na w miare porządnych lekarzy lub położną i przy odrobinie
szczęścia może nie będę się tak bardzo męczyć przy porodzie ale też nie jestem
nastawiona zbyt optymistycznie - wolę sie mile rozczarować. Najważniejsze dla
mnie jest żeby dziecko urodziło się cało i zdrowo i żebym miała choć minimum
zainteresowania ze strony lekarzy. Nie przeliczam tego na żadne pieniądze -
owszem co trzeba kupić to kupię, ale nie za koszmarnie wysokie pieniądze. Dodam
tylko, że pracuję tylko do końca roku dalej nie wiem czy pracodawca będzie mnie
jeszcze chciał ale co mogę zrobić? Mam mnadzieję, że po porodzie wszystko się
jakoś ułóży szczęśliwie i nie będzie tak źle jak co niketórzy z Was opisują.
Życzę wszystkim powodzenia i więcej wiary i optymizmu.




Temat: Grudzień 2004 - epizod IV
Tak ot krótko
Ha, a jednak cisza... Chwilowo nic się nie dzieje, więc szyvko przeleciałam
oczami po ostatnich postach.
Jakoś tak wakacyjnie w naszym wątku - stanowczo mniej czasu/możliwości pisania
chyba nas męczy.

U mnie też praca (już się rozkręciłam) + expresowe powroty do domu. Na ulicach
W-wy pusto, więc nawet rozsądnie wracam. Nawet pozwoliłam sobie ostatnio
samochód po drodze umyć (tak normalnie to szkoda mi czasu . Gaba mimo, że
wykluły jej się dwa dolne ząbki, jakoś ostatnio bardziej marudna, wszystko bez
wyjątku pakuje do buzi. W poniedziałek załatwialiśmy trochę formalności w
banku. Jak wyszliśmy to się okazało, że nie mogę Gabie czapki na głowę założyć
(a wiało jak nie wiem), bo dorwała ją i wkładała do buzi. Czapkę można było
wyżymać

Nie zauważyłam u Gaby chęci pełzania, raczkowania ani nawet obracania się na
brzuszek. Chwilowo świetnie sobie radzi kręcąc się dookoła własnej osi i
wyginając na boki. Czasami pomaga sobie nóżkami, jak czegoś nie może dosięgnąć.
Przeprosiłyśmy się z zupkami, ale nadal marchewkowa (te plamy!) z jarzynami
Gerbera wygrywa. Soczki są nieciekawe. NanHa zmieniłam na zwykły Bebilon i
świetnie nam wchodzi. Do tego oczywiście pierś, ale głównie jak jestem w domu.
Laktator w pracy tak mnie stresował (bo mało mi się udawało odciągnąć), że
przestałam go ze sobą ciągać (pustego prawie) w te i we wte. Za to zdarza mi
się, że jak wracam do domum to Gaba nie jest głodna i wtedy odciągam (o dziwo
spore ilości a potem jeszcze ją karmię (hmm i jakoś starcza - nie rozumiem za
bardzo jak to funcjonuje, ale ważne że jakoś).

Z plamami marchewkowymi na szczęście ostatnio walczy Niania - moczy od razu
ciuszki w wodzie z Lovelą (proszkiem) i chwilę później zapiera. Jak na razie
jest ok. Ja karmiąc Gabę zużywam mega ilości chusteczek (trzymam je pod ręką) i
jakoś mi się udaje powstrzymać zapędy artystyczne Gaby. Moja Gin sprzedała mi
inny patetent - okazało się że fartuszki do malowania farbami dla starszego jej
synka są super jako fartuch anty marchewkowy )jest długi - do kolanek i ma też
rękawki. Ten polecany był akurat kupowany w MotherCare, ale obie podejrzewamy,
że w innych sklepach też będzie do znalezienia.

I jeszcze w kwestii karmienia - Gaba powoli sama zaczyna przesypiać noce (z tym
że u niej noc trwa od 20.00 do 5-6 nad ranem). Próbowaliśmy kąpać/kłaść ją spać
później ale godziny pobudki to nie zmieniało. Ale nie stosowałam ku temu
żadnych zabiegów. Jeśli budzi się w nocy to ją karmię wychodząc z założenia, że
gdyby nie była głodna to by się nie budziła (ok czasami chodzi tylko o to że
smoczek wypadł itd)

__
zrobiłam stronkę
:: www.vievioora.com ::
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anette.xlx.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 174 wypowiedzi • 1, 2

    Linki