Wyświetlono wypowiedzi wyszukane dla słów: fajne szlaki górskie





Temat: o chodzi z tymi kijkami?
He nie tylko po plaży nadmorskiej ale i nad jeziorami. Tylko ze w pieknym
alpejskim kraju - Austrii Tam na nizinnym rejonie tego kraju niedaleko granicy
z Wegrami wzdłuż jeziora NEUSIEDLER SEE (Austryjacy uważają to jezioro za swoje
morze) ludzie w róznym wieku biegają po tamtejszych sciezkach rekreacji.
Młodzież jak i ludzie w całkiem podeszłym wieku i kijki nie są czyms dziwnym
mimo ze gór nie widać w okolicy a teren plaski jak stół. Oprócz tego mnóstwo
ludzi na rolkach na rowerach - w koncu Austryjacy to bardzo usportowiony naród
i rozwijający się Nie to co nasi staruszkowie z myśleniem postkomunistycznym
którym się wydaje że trzeba miec osobne kijki nad morze , w góry, na narty itp
I że za ich czasów swietności chodziło się w górach bez kijków w dziadoskim
sprzecie Made in ZSRR lub POLAND i na tym etapie się zatrzymal ich rozwój
umysłowy a teraz niewiadomo czemu czy z zazdrosci czy pogardy krytykują
naśmiewają się z tych którzy chcą korzystac z ułatwien jakie niesie postęp. A
przeciez Kukuczka juz w tamtych czasach chodził z kijami po górach i co?????
Też był dziwakiem czy chciał może zaszpanować na krupówlkach lub podczas swoich
treningów górskich na stokach Babiej G.
Może i śmiesznie bedzie ktoś wyglądał bięgnący przez miasto do pracy na autobus
z kijkami i teczką w ręce ale jak z rana czy wieczorem na obrzeżach miasta czy
na plaży czy pod górami czy wreszcie w górach bedzie miał te kije to dla mnie
jest Gość któremu chce się uprawiac sport a nie siedzic w domowym fotelu i
przybierac kilogramy ale i ten który tych kiji nie bedzie miał tak samo jest
dla mnie Gościu Ale jak ma jakies obiekcje a ze ci młodzi to.... a to za
niedługo bedzie trzeba osobne kijki na plaze w gory .... To jest dla mnie nikim
ZEREM!!!! któremu do uprawiania sportu do wiedzy na ten temat jest bardzo
daleko Jest zakompleksionym wychowankiem PRLu po sowieckim praniu mózgu który
umie tylko się naśmiewac z innych
A sam chodzi po górach w tych samych butach od 30lat jedynie zelówki podkuwając
bo tak pradziadek tez robił przed wojną, chodząc w cholernie niewygodnych
plecaku a raczej worku na ziemniaki z aluminiowym rurkami wzynającymi się w
kazdą częśc pleców ale udaje że jest twardy i jest mu BARDZO wygodnie,
dziurawa koszula flanelowa bo POLARTEC to jakies dziwne sztuczne szmacisko w
dodatku trzeba wydac pól renty na taką kurtke (lepiej przepic te pieniadze lub
na papierochy Klubowe wydać)wreszcie co najwyzej posiada kawalek galązki
znalezionej po drodze niby do podpierania ( to przyzwyczajenia z wycieczek
zakładowych akcji NA GRZYBY gdzie się chlało na od pierwszych kilometrów
autokaru wiozącego owych grzybiarzy) I to jest ktoś który jest DOSWIADCZONY
TURYSTA ??? Ciekaw jestem kto by sobie pordził lepiej podczas np tygodniowej
wyprawy w deszczu, śniegu, mrozach spiac pod namiotem (jeden przedstawiciel
epoki nowego sprzętu i ten ze starym charcerskim namiotem) Kondycja i wiek nie
miala by tu znaczenia bo góry mają być przyjemnościa chodzi mi tylko który by
wcześniej przemókł przemarzł dostał blaz i obtarć na plecach, nogach i
wreszczie któremu by siadły szybciej kolana i kręgosłup temu z kijkami czy
bez???
Odpowiedz zostawiam kazdemu z was.

PS Staruszkowie i inni przeciwnicy ZOSTAWCIE juz Nas tych z kijkami nie
wytykajcie palcami w górach jak bysmy byli trendowaci Chodzcie ubrani
wyposazeni sobie jak chcecie a my będziemy po swojemu W końcu taki młody czy
nawet starszy który w pózniejszym wieku zabiera się za rekreacje nie dostanie
już w sklepie tych códów techniki PRLu tylko kupi to co jest aktualnie w
sprzedazy czyli np. Kurtałe GORE-TEXsową ze spodniami , KIJKI!!!, kamizelke
czapke rekawiczki polarowe, dobre skurzane buty z membraną oraz podeszwą nawet
na Vibramie nowym wygodnym plecakiem (a jeszcze mi się spomniały te świetne
termosy made in CHINA z wkładami szklanymi takimi jak bombka na choince - ile
razy komuś poszła kawusia abo herbatka w podłoge schroniska jak stawiał plecak
zreszta i tak przewaznie po 2-3 godzinach była juz zimna) Łojezuniu to były
czasy i nadodatek taki termos dostac to był szczyt marzen poprzedzony godzinami
spędzonymi w kolejce do sklepu w którym "rzucono towar"

Piękne czasy może ale skończmy tą bezsensowną wojne pokoleń bądzmy bardziej
tolerancyjni wyrozumiali Niech kazdy chodzi sobie jak chce i w czym chce w
górach na plaży nad jeziorem Tylko by jeden z drugim nie stwarzał zagrożenia
zdrowia i życia dla drugiej osoby przepychając się na szlakach, pędząc na
rolkach, desce, nartach czy rowerem tam gdzie ludzie chodzą no i te cholerne
śmieci nie zostawiał po sobie wszędzie.
Uważam za bezsenowne wszelkie krytyki tego wątku na temat tych z kijami i bez i
czy ktoś widział takiego i owego nad morzem na mazurach czy w górach no to
fajnie, są więc ludzie jeszcze którzy chcą jeszcze się ruszac i koniec kropka...






Temat: samotne chodzenie po gorach
jeśli w górach chodzi o góry
zdecydowanie polecam samotne chodzenie.

Jeśli założymy, że w górach chodzi o góry – a nie o to, żeby miło spędzić czas
z przyjaciółmi, zdrowo się poruszać i dotlenić czy podszlifować technikę
carvingu – to najlepiej robi się to samemu.

Kiedy jesteś w górach samotnie to ty jesteś szczytem a szczyt jest tobą;
kosówka to twoje ręce, a kamienie to twoje stopy. Wiatr na grani przechodzi
przez ciebie na wylot, słyszysz co mówi trawa metr pod śniegiem, a rano po
biwaku witasz się ze strumieniem ściskając jego zimne ręce. Jesteś wolny – nie
musisz nic nikomu pokazywać i do nikogo się stosować – oprócz gór. Masz czas
przemyśleć wszystko, ale ci to niepotrzebne – bo raptem i tak wszystko
zrozumiałeś.

Jasne że na wspólnych wycieczkach w dobrze dobranym towarzystwie jest fajnie
(choć o to trudno, a marnie dobrane towarzystwo to problemy pod każdym
względem). W drodze są dowcipy i anegdoty, jest dotyk bliskich, wieczorem jest
gitara i ognisko, potem wspólne zdjęcia i wspólne wspomnienia, które łączą i po
dziesiątkach lat. Góry sączą się wtedy przez towarzysko-rodzinny filtr – im
bardziej wyrafinowany i dobrze dobrany, tym więcej tych gór do ciebie dociera.
Ale w sumie, jeśli chodzi ci o góry - nie o żonę, chłopaka czy przyjaciół – czy
nie lepiej bez tego filtra w ogóle?

I żeby postawić kropkę nad i: na randkę nie zabierasz koleżanek ani kolegów.

**

PS. We wszystkich znanych mi poradnikach sugerują, żeby unikać samotnego
chodzenia po górach. Przeciwskazanie dotyczy sprawy kluczowej - bezpieczeństwa.
Przy czym chodzi bardziej o zabłądzenie, kontuzję czy załamanie pogody niż o
napady. Oczywiście zgadzam się, że pierwsze kilkadziesiąt razy trzeba iść w
góry z kimś i byłoby idiotyzmem namawiać kogoś zielonego „a co ty się
przejmujesz, weź mapę, przewodnik, kanapki, sweter i wal na szlak”. Jest spora
szansa że taki ktoś na grani zamiast na polską stronę zejdzie na słowacką, źle
obliczy czas przemarszu i zmrok zastanie go w lesie, albo wypije cały termos i
ostatnie 4 godziny przejdzie usychając z pragnienia. Ale po kilkudziesięciu
wycieczkach każdy nabiera odpowiedniego doświadczenia i tego typu przypadki
raczej mu już nie grożą. Pozostaje sprawa kontuzji, która może przydarzyć się
każdemu. Na szczęście dziś prawie każdy ma telefon komórkowy (a zdobyte
wcześniej doświadczenie każe naładować baterię, po czym wyłączyć telefon).
Fakt, są rejony pozbawione zasięgu, i tam samotne chodzenie może być problemem –
na szczęście są to rejony techniczne łatwe (typu Beskid Niski), gdzie o
kontuzję raczej trudno. Wniosek: w przypadku jako-tako doświadczonych turystów
przeciwskazania dotyczące bezpieczeństwa bardzo już straciły na znaczeniu.
Zastrzeżenie: nie dotyczy to wspinaczki ani narciarstwa – tu ryzyko jest o
wiele większe i samotne eskapady zdecydowanie odradzam.

PPS. Wszystkim, którym udało się tak dobrać towarzyszy, że nie utrudniają
kontaktu z górami, serdecznie zazdroszczę. Oczywiście, mi też zdarza się
chodzić z rodziną i znajomymi – ale to jest świadomy kompromis, w czasie takich
wycieczek chodzi trochę o góry, a trochę o rodzinę i znajomych.






Temat: Kilka słów o moim wyjeździe do NZ
jeszce raz to samo i cd.....

Centrum antarktyczne jest ciekawe i warto tam zajrzeć. Jest tam
pomieszczenie, gdzie mozna przeżyć symulację sztormu antarktycznego -
zimno!!!koniecznie długie spodnie, nie spodenki i bluza , kurtkę
mozna dostać w centrum. Niezłe przeżycie, szczególnie, gdy na
zewnątrz lato.My przyjechaliśmy z Polski, gdzie była (i jest, teraz
sypie śnieg) zima z mrozem i sniegiem, więc to było dla nas krótkie
przypomnienie. W innym miejscu można obserwować karmienie pingwinów
(jakis mały gatunek)- tutaj było trochę jak w ZOO, ale też fajnie.
Jest sporo eksponatów dotyczących początków wypraw polarnych.Była
też symulacja padającego śniegu, atrakcja dla tych , którzy śniegu
nigdy nie widzieli. Rolę śniegu odgrywają drobinki piany, więc to
można pominąć. Podobała mi się projekcja filmu o Antarktydzie na
b.dużym ekranie. Zaskoczyły mnie krajobrazy , na A. jest pięknie. Na
zakończenie jest jazda pojazdem gąsienicowym - Haglund (chyba tak
się nazywa). Mogłoby się wydawać, ze to atrakcja dla dzieci, ale to
jest naprawdę "niezła" jazda. Polecam pojazd i całe centrum ,
chociaz jak pisałem wcześniej nie jest to duża , jeśli chodzi o
powierzchnię, atrakcja..
Przed moim wyjazdem do NZ była dyskusja na forum o tym , jak
najlepiej zaplanować pobyt. NZ to przede wszystkim przyroda , którą
najlepiej cieszyć się w spokoju i .. na własnych nogach. Widziałem
wiele tablic o szlakach pieszych i bardzo chciałbym kilka przejść.
Nasz 2 tyg pobyt był takim szybkim przekrojem wysp. Nie widziałem
Northland , Abel Tasman Nat. Park i wielu innych ciekawych miejsc.
Ale jak najlepiej postąpić , jeśli jest to być moze jedyny wyjazd w
życiu do NZ i dysponuje się tylko 2 tyg. Zwiedzić tylko W.Płn. i
zrezygnować z W.Płd. A może odwrotnie? Można też np. pochodzić
górskimi szlakami Tongariro przez kilka dni a następnie przemieścić
się do Fiordland także na kilka dni. A w NZ jest tyle ciekawych
miejsc. Zadroszczę Wam,że możecie w kolejne weekendy pojechać i
spokojnie obejrzeć wszystko to , co ja widziałem tylko krótko
podczas mojego rajdu przez NZ. Bardzo chciałbym jeszcze raz pojechać
do NZ i podczas mojego kolejnego pobytu zaplanuję sobie właśnie
Northland na kilka dni i poźniej A.Tasman Park na kolejne kilka.
Myślę, że tę dyskusję będą czytać inni , którzy planują krótkie (2-3
tyg)wyjazdy do NZ więc chetnie przeczytają podpowiedzi na ten temat.
Hotele (i schroniska-np. Fran Josef YHA-) rezerwowaliśmy z
wyprzedzeniem ok. 3 m-cy. Moje kryterium wyboru to własna łazienka i
żeby było czysto, ogólnie wariant budżetowy -ale przy zachowaniu
jakiegoś komfortu . Nie zawiedliśmy się. NZ to "czysty" kraj i tak
tez było w miejscach naszych noclegów.Ceny atrakcyjne, jak na
polskie i europejskie warunki.
Myślę, że z NZ jest tak , jak z każdym innym krajem . Jeśli masz
szczęśliwą rodzinę i pieniądze, pozycję społeczną- w NZ będzie
super. Jest to spokojny i pełen atrakcji kraj. Można inaczej
postawić pytanie - czy mając dokładnie te same warunki rodzinne i
finansowe warto żyć w NZ ,a nie w innym miejscu? Ja mógłbym
przeprowadzić się do NZ . Problematyczna jest tylko pogoda, jaśli
ktos jest bardzo ciepłolubny to NZ może go rozczarować. Podobno
zimy są uciążliwe- tak ktoś pisał na forum. Dla mnie wspaniałe jest
to,że po pracy można w b.krótkim czasie dotrzeć do cudownej
przyrody, morza (ew.oceanu) i że w NZ nie ma tłoku i nikt nikomu nie
depcze po piętach. NZ nie jest chyba dobrym wyborem dla b. młodych
ludzi. Pod względem atrakcji współczesnego świata i różnych
szaleństw ten kraj może wydawać się im nudny.Słyszałem,że wiele jest
przypadków depresji a nawet samobójstw wśród młodych ludzi z powodu
tego poczucia oddalenia i wyobcowania, gdy się żyje w NZ.Czują się
uwięzieni w NZ. Jest jednocześnie na forum wątek nt. czego młody
człowiek oczekuje po NZ i to , co tam przeczytałem potwierdza trochę
tezę.Wydaje mi się, że dla tych ,którzy już trochę "podrośli", jest
to jednak podstawowa zaleta NZ- ten spokój i oddalnie. Dobrze to
ujął Gandalf w pierwszych scenach 1.cz. "Władcy..", gdy mówił, że to
szczęście dla Hobbitów ,że świat o nich zapomniał.
Pozdrowienia



Temat: Gdzie chcielibyście spędzić wakacje?
dzwonnik napisała:

> Siegam pamiecia kila ladnych lat do tylu i wspominam z usmiechem tego typu
> wypady. Niczego nie planowac i zyc z dnia na dzien... Fajna perspektywa... i
> mimo pelnego poparcia dla tej idei, wydaje mi sie, ze niektore z zalozen moga
> wziac w leb juz na starcie. Nie kazdy ma caly miesiac wolnego czasu, poza tym
> Polska jest dosc drogim krajem i spedzenie tu urlopu nie koniecznie bedzie
> tansze niz np. w Slowacji... a nie rzadko tez np. w Chorwacji...

Jest tylko jedno założenie, które nie weźmie w łeb na starcie: brak
jakichkolwiek założeń. Zamiast miesiąca wystarczą 2 tygodnie, a jeśli chodzi o
koszta, to znacznie redukuje je własny namiot. Pod warunkiem, że unikamy
drogich pól namiotowych. Wiem to wszystko z własnego doświadczenia. Nocowałem w
ten sposób w dzielnicy przemysłowej Olsztyna, koło fabryki chipsów w Lęborku,
między torami w Gdyni (o niebo lepszy teren niestety sąsiadował z komisariatem
policji) i na bocznicy w Kutnie (dopóki SOK-iści nie pogonili) :-)))

> Chodzenie po gorach jest moja pasja tak jak wszelkiego rodzaju inne
> wycieczki, ale przyznam, ze staje sie dosc elitarne. Pewnie, ze kazdy moze
> sobie w gory pojsc, ale nawet nocleg na podlodze w schronisku + kubek goracej
> herbaty wychodzi tez drogo. Nie mowie juz o puszce piwa na dobranoc, gdyz
> ceny sa duzo wieksze niz w sklepach... ale kto przy zdrowych zmyslach
> chodzilby z zapasem piwa po gorach??

Można chodzić po górach niższych (żeby nie korzystać z usług schronisk).
Alternatywą jest w miarę tania baza wypadowa (może jakieś gospodarstwo
agroturystyczne) i obejście wszystkich szlaków w najbliższej okolicy. A bez
piwa da się żyć. Na dobranoc można wypić coś bardziej skoncentrowanego... ;-))))

> Wydaje mi sie ponadto, ze decydujac sie na dluuuugi wypadzik w niewiadomą
> nalezy liczyc sie z niezadowoleniem rodziny.

Niezadowolenie rodziny jest ostatnią rzeczą, jaką bym się przejmował.

> Kiedys jezdzilem sporo autostopem. Zaczalem od wlasnego kraju i pozniej
> stopniowo zaczalem przecierac szlaki w prawie calej Europie (szczegoly dla
> zaciekawionych).

Ja kiedyś próbowałem autostopem wybrać się w Polskę i dojechałem tylko do
Bielska (tego pod Płockiem). Może więc zdradź nam szczegóły, które zapewniły
powodzenie Twojego przedsięwzięcia. Czyżby była to długonoga blondynka? ;-))))

> (pisze ten tekst z wieloma przerwami juz chyba z godzine... wiec jesli cos
> pokrecilem to sorka, ale nie mam czasu przeczytac na spokojnie). to na razie
> tyle na ten temat. Mam nadzieje, ze na tym sie ten watek nie skonczy :-))

Nic nie pokręciłeś, a wątek się jeszcze nie ma prawa skończyć, bo mam nadzieję,
że zdradzisz te obiecane szczegóły. :-)))




Temat: Teneryfa – intensywne zwiedzanie wyspy
Witaj Qlik!

> Co sądzicie o tym planie?

OK, jeśli lubisz słoneczne wycieczki objazdowe.
W sierpniu polecam wypożyczenie kabrioletu.

> Jak najlepiej dostać się w okolice formacji skalnych w pobliżu
Teide: [b]Paisaje Lunar...

W/g mnie, bardzo warto.
Najlepiej autem, a droga dojazdowa wygląda tak:

fotoforum.gazeta.pl/72,2,874,59854596,62182985.html

A to jest ta droga na mapie:

www.panoramio.com/photo/22458167

Oczywiście, ostatni odcinek, pod górę - pieszym szlakiem.
Potrzebna będzie Ci b. dokładna mapa, jeśli chcesz wybrać taki szlak
pieszy, dzięki któremu uda Ci się dojść pod same piramidy ziemne, a
nie tylko zobaczyć je z pewnej odległości.

> Planuję wybrać się na zorganizowaną Gomerę.

Jeśli autokarem turystycznym, to raczej w Trzecim tygodniu na
Teneryfie.
Jeśli jednak samodzielnie, na 2 dni, to OK - potrafisz przecież
korzystać z Internetu. :)

> W planie zwiedzania „nie samochodowego” znalazły się: Siam Park...

Nie polecam.

> Barranco del Infierno.

Piękny wąwóz na mały spacer, ale obawiam się, że malowniczy wodospad
na końcu, czyli piękny deser, może być w sierpniu nieczynny...

> 1. Puerto de la Cruz, Playa de Las Teresitas, La Laguna.

Raczej polecam: La Laguna - SCdT (wybierz coś, co chcesz tam
koniecznie zobaczyć, bo to duże miasto) - Igueste de San Andres! -
plaża.

> 2. Pico Del Teide (wjazd kolejką...

Fajna odmiana, szczególnie przed Paisaje Lunar.

> 3. Loro Parque + ew. Puerto de la Cruz, La Orotava.

OK, dojazd autostradami, spokojnie zdążysz zobaczyć to, co w PdlC
jest najpiękniejsze.

> 4. Masca (zejście + wejście, ew. powrót do Gigantes wcześniej w
Gigantes zabukowanym statkiem)...

Zdecydowanie polecam statek - odmiana, relaks, delfiny i wspaniałe
klify Los Gigantes, zobacz sam:

fotoforum.gazeta.pl/72,2,874,59854596,62195223.html

> 5. Północny zachód: Santiago del Teide, Punta de Teno, Garachico,
Icod de los Vinos, La Guancha)...

OK, ja nie darowałbym sobie ominięcia motylarni w Icod, jeśli byłaby
czynna.

> 6. Anaga (Chamorga, Taganana, Benijo) – wędrówki po górach...

Część samochodowa - koniecznie: Roque de las Bodegas (ścieżka na
skalnym cyplu) + Benijo (widok na iglice skalne w Atlantyku).

Jeśli wrócisz z fotkami, to byłoby fajnie, gdybyś uzupełnił mój foto-
wątek o te widoki.
Latarnia Anaga także by mnie zachwyciła, bo jej nie widziałem
osobiście. :)

> 7. Las Galletas, El Medano , Costa del Silencio...

Z tego wybrałbym tylko kawę (lub zimne winko) w El Medano +
popołudniowe plażowanie na pięknej, kolorowej plaży naturystycznej
Tejita pod Montańa Roja.

> Co jeszcze warto zobaczyć w okolicach wulkanu (bardzo ciekawią
mnie takie krajobrazy...

Warto zobaczyć, a szczególnie _powąchać_ to miejsce:

www.panoramio.com/photo/1087965

> Mam jeszcze pytanko o Masca Treking – zastanawiam się, czy
na własną rękę w obie strony, czy stateczkiem wrócić do Giganes, czy
kupić zorganizowaną wycieczkę (wg mnie 50 EUR za nią to przegięcie).

Jeśli dojedziesz rano np. do Los Gigantes i wcześniej zaplanujesz
dojazd do Maski autobusem, a powrót do LG statkiem, to lepiej
samemu.

> powrót do Gigantes obejmujący oglądanie delfinów (jeżeli nie,
popłynę na delfiny” osobnym rejsem)?

Z delfinami nie powinno być problemu przy klifach LG, a samodzielny
rejs wykup, aby oglądać wieloryby...

Pozdrawiam

bah77



Temat: Pireneje francuskie - trekking
Gość portalu: pola napisał(a):

> witam,
> szukam osób które mają doświadczenia trekkingowe z Pirenejow Francuskich -
> szczególnie region Hautes Pyrenees.
> Wiem, że w necie można znaleźć sporo informacji, m.in na stronach francuskich
> ale chciałabym poznać Wasze osobiste wrażenia z podróży :-)
>
> pozdrawiam
czesc
najtrudniej sie chyba dostac w Pireneje ze wzgledu na slaba komunikacje.
Jak juz zaczniesz to bedzie fajnie. Jezeli planujesz spedzac noce w
schroniskach warto zaopatrzyc sie w legitymacje klubu wysokogorskiego
Alpin club daje znizki- w Polsce sa podobno jakies cyrki z przyjmowaniem do
klubu a w innych krajach wchodzisz na strone placisz karta i przesylaja Ci
karte do domu.W ramach tej legitymacji powinnas tez miec ubezpieczenie do 5 tys.
Nie wiem doladnie jak to jest, sprobuj sie dowiedziec. Wracajac do noclegu,
zeby byc pewna noclegu w sezonie najlepeij nawet na dwa dni wczesniej zadzwonic
i zarezerwowac miejsce. Praktycznie z kazedego schroniska mozna zadzwonic. nie
ma co liczyc ze przyjma Cie na podloge. Mozesz spac w Kabanach- to szalasy z
kamieni. Albo rozbic namiot w oklicy schroniska. I koniecznie zwinac przed 9
rano.
Hautes sa dosyc popularne wiec powinnas miec tam ludzi wciaz pod bokiem. I
wrazie klopotow pytac.
Mapy: moim zdaniem najlepiej kupic we Francji- stan przy jakims Decatlonie.
Mozna tez kupic mapy na strone hiszpanska. Ostatnio uzywalam francuskich map
pare lat temu hiszpanskie mapy byly tragiczne.
Nie wiem jakie masz doswiadczenie w innych gorach. W kazdym razie szlaki
narodowe -nie pamietam nazwy chyba rn sa pomalowe na kamieniach.
Ale normalnie szlaki oznakowane sa przy pomocy malych kopczykow. W mniej
uczeszczanych miejsca zdarza sie ,ze juz nie wiesz co jest kopczykiem a co nie.
Jezeli biedziesz szla uczeszczanymi trasami to nie problem. Ale musisz wliczac
ze bez GPS jest calkiem latwo zabladzic. Zwlaszcza ze przy zejsciach ludzie
buduja sobie miliony dodatkowych kopczykow, do tego kopczyki oznakowane
podejscia dla wspinaczy ,wiec czasem jest trudno.
Mozesz lazic bez ograniczen poza szlakami. jest to czasem niebezpieczne bo
wydaje sie ze latwo zejdziesz na dol i dochodzisz do naglego uskoku i trzeba
cofac do gory. Duzo jest tez miejc z obsuwajacymi sie piargami. Zasadniczo
Pireneje nie sa zbudowane z bazaltu. Czy innej twardej skaly a z lupkow. I to
powoduje ze jezeli sie wpinasz to musisz uwazac.
Wiem ze w Tyluzie jeszcze 3 tyg temu bylo 14 stopni teraz sa upaly ale chyba to
za malo zeby snieg stopnial, dlatego moim zdaniem musisz miec przy sobie raki.
Ja jestem zwolenniczka czekana ale wiekszosc lazi z patykami.
Na nos dobre okulary.
Jak bedziesz maiala czas to skocz z Gavarnie przez breche de Roland do Ordesa.
Sliczna trasa na dwa dni. Wiem ze to troche dalej i turystycznie.ale bardzo
ladnie. I koniecznie rezerwuj nocleg w Gortliz bo tam sa tlumy.
Gory sa b. ladne i miejscami naprawde dzikie.
Do innych szczegolow potrzebuje mape.




Temat: Jazda po piwku i akcje policyjne
Gość portalu: Paulo napisał(a):

> Będzie szczera odpowiedź?

OK, ja odpowiem szczerze.

W przeciwieństwie do Mikołaja - nie jestem abstynentem. Piwka lubię się napić,
nie gardzę dobrym winem, lubię whisky, a w dobrym towarzystwie to i flaszeczkę
obrócę. ;)

Ale zawsze towarzyszy mi zasada, którą mam zaszczepioną głęboko pod czaszką:
"piłeś - nie jedź". Nawet na rowerze!

Ryzykowałbym względnie mało, bo nawet nie mam prawa jazdy. Nie mam licencji
pilota, ani patentów żeglarskich. Nie ma mi czego zabrać. (Najstraszniejsze
byłoby orzeczenie zakazu prowadzenie wszelkich pojazdów! ;>)

Ale podobnych zasad staram się przestrzegać także w innych okolicznościach. Na
rokrocznych spływach kajakowych, kiedy jestem na wodzie. Trochę sobie folguję w
górach, ale też nie pozwalam sobie na więcej niż jedno piwo na szlaku. Staram
się być odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale też potencjalnie za osoby, które
będą musiały mnie ratować, jeśli coś się stanie przez moją bezmyślność.

I przyczyną jest po prostu zdrowy rozsądek - widziałem ludzi ginących na drogach
przez swoją głupotę, ginących w wodzie i w górach.

A alkohol nie sprzyja rozsądkowi. Argument, że jazda na rowerze po piwie na
rowerze po wałach nadodrzańskich nie stanowi zagrożenia do mnie nie przemawia.
Na tych właśnie wałach miałem całkiem po trzeźwemu dość poważną kolizję z
pieszym - zabrakło mi wyobraźni. Na szczęście dorosłym. Alkohol sprzyja
fantazji, ale nie wyobraźni. Tam chodzi sporo ludzi, dzieci, właścicieli psów,
których ulubioną zabawą jest "ciekawe-co-zrobi-mój-pies?", bo sami nie wiedzą,
jak się zachowa ich czworonóg.
Nie jest też prawdziwą teza, iż rowerzysta na drodze po alkoholu stanowi
zagrożenie tylko dla siebie. Ostatnio obserwowałem z perspektywy pasażera
samochodu takiego delikwenta na drodze ze Strzegomia. Ryzyko wyprzedzania
takiego chwiejnego rowerzysty jest nieporównywalnie większe, niż kogoś, kto
jedzie w sposób przewidywalny. Przepisy każą zachować metr przy jego
wyprzedzaniu, ale to za mało, gdy jego "wężyk" ma rozpiętość 1,5m. W ruchu
miejskim jest jeszcze gorzej - każde nieprzewidywalne zachowanie na drodze może
pociągać za sobą serię nieoczekiwanych zachowań innych uczestników ruchu. Warto
pamiętać, że na drodze nie jesteśmy sami i mamy nie tylko prawa, ale i pewne
obowiązki (np. bycia trzeźwym).

Za to wszelkie te zasady nie przeszkadzają mi podczas rowerowej wyprawy myśleć
przez pół dnia o piwie, które już w domu chłodzi się w lodówce i wypiję je ze
smakiem wieczorem. Nie przeszkadzają mi myśleć na spływie kajakowym, o tym
chłodnym piwie, które wypiję wieczorem przy ognisku do pieczonej kiełbasy. ;)
Żadne inne piwo nie smakuje w ten sposób! ;))

A wycieczki wolę pamiętać na trzeźwo. Tak też jest fajnie. I znacznie
bezpieczniej - łatwiej ocenić swoje siły i możliwości, łatwiej przewidzieć
zachowania innych. Łatwiej pomóc innym, gdy okaże się to konieczne.

Pozdrawiam (trzeźwo pedałujący),
Łukasz 'woo' Dąbrowski.




Temat: chore dzieci w przedszkolu dlaczego posyłacie?!!!!
Są różne katary, sama mam alergię na pyłki, i na wiosnę jestem zakichana. Ale
ten katar to woda.
Nikt mi nie wmówi, że zielone gluty w nosie to katar poinfekcyjny. Karat
poinfekcyjny jest przezroczysty. A niestety wielu rodziców takie cuda usiłują
wmówić nauczycielkom.
A tak ku przestrodze, beztroskim mamom powiem, że mojej przyjaciółki synek (
dwa latka ), od jakiegoś czasu pokasływał, miał katarek. Do lekarza chodziła z
nim kilka razy i słyszała, że gardło czyste, płuca też. Dopiero jedna z lekarek
dwa dni temu, zaczęla podejrzewać astmę ( bo mały zaczął sie męczyć ). Kazała
zrobić rentgen płuc.
Astmę wykluczono, ale okazało sie że mały ma zapalenie oskrzeli. Bezobjawowe,
które szybko przekształciłoby sie w zapalenie płuc.
Czasami więc to że dziecko nie ma innych objawów niż katar czy kaszel, nie
znaczy że nic mu nie jest. Nawet jak tak mówi lekarz. W tym wypadku dopiero rtg
wykazał co sie dzieje.

A może dla pracoholiczek powinno sie stworzyć przedszkola-szpitale. Można by
dziecko oddać nawet z cieżką chorobą i miałoby sie święty spokój. A najlepiej
jeszcze zabierać dziecko na weekendy. Ile te mamusie mogłyby czasu poświęcić
pracy. O zwolnień, 200%normy. Kiedyś socjalizm proponował żłobki i przedszkola
tygodniowe, dla niektórych byłoby to idealne rozwiązanie. Dziecko nie
przeszkadzałoby w karierze. Można by sie z nim w weekend pobawić i pokazać
otoczeniu, jaką to jest się super mamusią, ile to można dziecku kupić.

Czasami patrząc na zakatarzone dzieci w przedszkolu ( oblepione glutami po
twarzy ), mam wrażenie, że niektórzy mają dzieci nie dlatego że chcą, ale
dlatego, że koleżanki już mają więc i one muszą, dla rodziny itp. Takie dziecko
to przecież tylko kłopot. Trzeba brać zwolnienia, jak choruje, trzeba utulić
jak płacze, a przecież tyle fajnych rzeczy można robić zamiast zajmować sie
chorym dzieckiem. Wystarczy więc pozbyć sie go do przedszkola, niech inni sie
martwią.
Moje już zaliczyły w tym roku antybiotyk, a za nami trzy miesiące wakacyjnych
szaleństw nad morzem i w górach kiedy nie było żadnych chorób. Jakoś nie były
izolowane od ludzi. Spędzały całe dnie w wodzie. Będąc w górach chodziły z nami
po szlakach. Nie raz spocone, zmęczone, zostały przewiane wiaterkiem i zero
choroby. Z dzieciakami się bawiły i dalej nic. Ale wystarczyły cztery dni
przedszkola i koniec sielanki.
Ze względu na kłopoty córki ze stawami ( jest pod opieką inst.
reumatologicznego ), każda infekcja, nawet ta najmniejsza musi być od razu
leczona antybiotykiem. No i super, przez beztroskie mamusie które widzą tylko
czubek własnego nosa, moje dziecko jest trute antybiotykami.
Mam nadzieję, ze w tym roku zakaz przyprowadzania chorych dzieci ( zielony
katar i ciężki kaszel ), będzie przestrzegany bardzo restrykcyjnie.
Rodzice zdecydowali, że dzieci chore mają być odsyłane do domu ( rodzice
wzywani do przedszkola ). Mam nadzieję że to zadziała i ten rok nie będzie pod
znakiem chorób.




Temat: Grand Canion - North Rim czy South Rim?
To po kolei.
>...., potem Yosemite Park 1 dzien ( ale znajomi walcza
> o drugi - WARTO?? ) i dopiero w strone Grand Canyon. Na trase o ktorej
> wspominalam zostaje max 9 dni.

W Yosemite jeszcze nie byłem, więc nie wiem na pewno. Większości moich
znajomych dzień wystarczał na ten Park. Wszystko zależy jak dokładnie chcesz go
obejrzeć. Jeśli tylko krajobrazy z samochodu i punktów widokowych to dzień
powinien wystarczyć. Jeśłi jakaś piesze wycieczki w plener, to pewnie i dwa dni
to mało.
>
> Antelope mamy zaplanowane,
Nie zawiedziesz się.
>tylko nie wiem, co jeszcze mozna zobaczyc w okolicach Page, chyba
> warto zobaczyc Navajo Bridge, ale czy cos jeszcze? a moze po poludniu jechac
> juz do Monument Valley ?
My nie odglądaliśmy nic więcej. Byliśmy w lekkim niedoczasie i nawet nie
szukaliśmy innych atrakcji. Jest ich tam pewnie sporo, ale rozważ, czy
lepiej "polizać" je wszystkie, czy posmakowac wybranych.
Nam udało się jednego dnia obejrzeć i Monument Valley i Antelope (ale to
głównie dlatego, że z Monument Valley przepędziła nas burza piaskowa i byliśmy
tam krócej).
>
> Ile czasu potrzeba na odbicie i zobaczenie Canyon De Chelly od Monument
Valley?
>
My w De Chelly spędziliśmy cały dzień, bo bardzo się nam tam spodobało
(objechaliśmy obie odnogi kanionu i zeszliśmy na dół). Jest to niecałe 100 mil
od Monument Valley, niby niedaleko, ale potem te 100 mil trzeba jeszcze wócić.
Lepszy i szybszy dojazd z GC jest przez Flagstaff, potem autostradą 40 i na
północ 191. Ale to wywraca Wasz plan do góry nogami. Tak przy okazji, jeśli
szukacie noclegu w okolicach Monument Valley to polecam Bluff (jest tam miły
prywatny motelik na M się nazywa (nie pamiętam jak, jakoś tak z indiańska, tam
właśnie udało mi się kluczyki od samochodu zatrzasnąc w bagażniku:), może
właściciel nas jeszcze pamięta ?) i restauracja połączona z galerią, gdzie
można kupić całkiem fajne pamiątki. W pobliżu miasteczka jest ciekawostka
geograficzna "Four Corners"
> Ile zajmie zobaczenie Natural Bridge (faktycznie jest nam po drodze)
To naprawdę nic wielkiego. Dojazd i zobaczenie wszystkich 3 mostów zajmuje nie
więcej niż 3 godziny, jeśli się sprężać na szlakach.
>
> Ile powinnismy przeznaczyc na Cannyonlands, wiem ze to bardzo duzy park i
> myslalam o przejechaniu wzdluz samochodem i zatrzymywaniu sie tylko w
>punktach widokowych.Ewentualnie mozna pomyslec o wycieczce samolotem, zeby
>zaoszczedzic czasu.
>
W zasadzie samochodem bez napędu 4x4 są dostępne dwa miejsca: Needles i Island
In the Sky. Reszta jest trudno dostępna, a najciekawsze miejsce, czyli
połączenie Kolorado i Green River jest dostępne tylko pieszo. Island in the sky
to jeden wielki punkt widokowy. Zas Needles to skały, ostańce tworzące cos w
rodzaju labiryntu. Tak przynakjmniej twierdzą przewodniki, bo ostatecznie nie
dojechaliśmy tam (woleliśmy w Arches spędzić więcej czasu).

> Dead Horse - zerknelam do internetu- fajne widoki i znowu pytanie- ile zajmie
> nam odbicie ? Czy wystarczy jak zobaczymy Dead Horse Point?
Cały Park to w zasadzie tylko ten cypel wrzynający się w kanion. Jest to
dosłownie rzut beretem z IITS, widoki są tylko odrobine inne. Nam się
poszcześciło o napotkaliśmy na cyplu stadko saren, które mogliśmy popodglądać.
>
> A moze jechales droga Hwy-12 do Bryce Canyon?
Nie, jechałem w przeciwną stronę :)
Droga bardzo kreta nie jest. Ale wez pod uwage, ze jest to droga biegnąca w
górach, więc co jakiś czas zakręty się zdarzają. jakiś bardzo długich, czy
bardzo stromnych podjazdów, czy serpentyn nie pamiętam. A widoki sa ładne.
Jeśli chodzi o czas to chyba szybciej jest mimo wszystko pojechać tą drogą, niz
dookoła autostradą. Tylko po zmroku uważajcie na jelenie spacerujące po drodze,
jest ich tam sporo.

>
> O Rainbow Bridge tez czytalam, ale chyba nie damy rady,poza tym nie moge
> znalezc info, czy mozna tam dojechac samochodem.
Bo nie można. Jedyna droga jest wodą w czasie spływu rzeką Kolorado.
> Valley of Gods jest gdzies po drodze, wiec jak starczy czasu.
Z tą aleją jest tak, że prowadzi do niej tylko polna droga. Nas widok tej drogi
odstraszył i pojechaliśmy. Droga zaczuyna się gdzies w oklicach Mexican Hat
przy drodze 163.

I na koniec w innym miejscu piszesz o oglądaniu zachodu słońca z Desert View.
To nie jest dobry pomysł. Desert view lezy na wschodzie kanionu (zakręca on w
tym miejscu) i w czasie xzachodu słońca najciekawsze rzeczy będziesz miała po
stronie słońca świecącego w oczy. Lepiej pojechać no któregoś z punktów
leżących na zachód ow Grand Canyon Village. Będziesz miała z jednej strony
widoki na zachodzące słonecko, a z drugiej na grę cieni w kanionie.

Kurzcze, znowu mi się wypracowanie napisało :)
pozdrawiam




Temat: Klimatyczne miejsca
> Jakie są według was najbardziej klimatyczne/magiczne miejsca w Wałbrzychu lub
> w jego okolicach? Gdzie lubicie spędzać czas? Mam na myśli zarówno cenione
> przez was knajpki jak i inne miejsca. Ja na przykład uwielbiam okolice zamku
> Książ.

Istnieje jeszcze bar z tostami przy Slowackiego vis a vis Pedetu i sklepu ze
szkłem/porcelan? tak nieco po schodkach sie wchodzilo... Kiedys tam wpadalem, a
to bylo chyba 14 lat temu.

Moze to co napisze bedzie kompletnie glupie, ale opisze moje wspomnienia
zapachow z dziecinstwa. Z gory zastzegam, ze to nie jest tak, ze to sa zapachy
dobre lub zle - po prostu takie zapachy byly wokol mnie/nas w latach 80. Po
prostu mam czuly wech i stad sie bierze.

- zapach rzezni przy Nowym Swiecie. Obok mieszkala moja ciotka i jak do niej
wpadalem to czesto czulem ten niezapomniany zapach mieszkanki krwi, flaków i
surowego mięsa. Nie obrzydzil mi mięsa, choc niektorzy od wizyty w rzezni staja
sie wegetarianami.

- slodki zapach tlenku azotu jaki wydzielaly nasze koksownie. Tego chyba juz
nie ma, a jesli jest nadal jest to nie bedzie. Przypomnial mi sie ostatnio jak
jechalem z Katowic do Wroclawia obok koksowni Zdzieszowice.

- dyskretny zapach siarkowodoru przypominajacy zgnile jajka. Zwykle czulo sie
go na Sobiecinie i przy koksowni na Beethovena. Teraz juz chyba nie, dawno nie
czulem.

- jak sie idzie po gorach albo np. na Chelmiec czuje sie specyficzna mieszkanke
swierkow, igliwia, mokrej ziemi i lisci. Zwlaszcza po deszczu.

- dym unoszacy sie z kominów starych domow w centrum. Zwlaszcza jak bylo niskie
ciesnienie i chmury nisko zalegaly nad kotlina.

- nieco podobny to tego powyzej - dym palonego wegla i drzewa ze piecow
schronisk np. Andrzejówki czy Samotni w karkonoszach - nie na czym polegala
jego specyfika, ale nie do podrobienia

- wiosna tzn wtedy kiedy juz nie ma sniegu ale jeszcze nie ma zieleni czyli
czasami tak bywalo w lutym lub marcu

- autobus pełen wracajacych ze zmiany górników np. "3", "5" czy "14" - jak ktos
jest starszy i pamieta - pewnie wie o co mic chodzi... oni sie oczywiscie
kąpali [no moze niektórzy nie...], ale to nie pomagało hehehe...

Dla mnie klimatycznymi miejscami sa:
- Park Sobieskiego i Al. Lotników, ul. Szmidta z fajnymi budynkami
- Andrzejówka i Rybnica Leśna
- Książ i okolice ale zamek wtedy kiedy nie ma w nim zadnych durnych festynów
dla turystów
- Chełmiec
- Wzgórze Gedymina
- mój ogródek działkowy :))) ale nie powiem gdzie jest
- dolina Pełcznicy i Szczawnika

Mogę w zasadzie powiedziec, ze kazde wzgórza, góry i lasy sa w Wałbrzychu
klimatyczne. Bo to jest tak, ze z kazdego punktu widokowego widac Wałbrzych
inaczej, widac coś zupełnie innego i nie wszystko widać. I tak samo przy róznej
pogodzie. Bo kazde czesci miasta tworza osobne enklawy ktore sa porozdzielane
własne tymi górami które równiez z różnych stron wygladają inaczej. Np.
Chełmiec zupełnie inaczej wyglada od strony Strugi czy Boguszowa a inaczej od
strony Lubiechowa czy Jaworzyny Śląskiej [widac z pociagu przy bardzo dobrej
pogodzie] czy Podgórza lub Wielkiej Sowy.

Ne ma chyba jednego punktu z którego zobaczyć można ogarnąc Walbrzych. Nie
wiem, czy z Chełmca widać np. Poniatów czy Rusinów. Mi sie wydaje ze nie. W
Wałbrzychu nie ma tego poczucia ze to miasto jest rozległe, ze sa takie wielkie
przestrzenie miejskie jak np. w Łodzi, Katowicach czy w Warszawie, nie ma tez
poczucia ze jest ciasne. W zasadzie las czy zielen jest w zasiegu reki ew
wystarczy wyjsc pare metrów poza własną ulicę.

Z drugiej strony - nadal wydaje sie, ze Wałbrzych jest na koncu świata. W
kazdym razie Polski. Przez to miasto rzadko przejezdza sie jadąc np. do Czech.
Nie jest miastem tranzytowym, ludzie wybieraja na ogól inne szlaki. Pewnie mam
takie odczucie, bo w latach 70 i 80 jedyne dostepne przejscia z Czechami to
jakuszyce, Kudowa Zdrój, ew dla demoludów Lubawka, Międzylesie i
Bogatynia/Sieniawka. I chyba te szlaki nadal pozostały w naszej świadomości.




Temat: Wycieczki samochodowe po Europie.
Jak najbardziej,prześledziłem ten wątek dokładnie,inaczej chyba ciężko by mi
było znaleźć wrak statku American Satr-na Playa de Garcey trudno trafić.Ogólnie
mieszkaliśmy na końcu Jandia Playa,tuz jak zaczyna się Morro Jable,mimo że
kurort,aczkolwiek niewielki i sympatyczny,ładna plaża,turkusowy ocean,ogólnie
fajne miejsce.Z tamtad można się wybrać szlakiem na najwyzszą góre wyspy-Pico
de La Zarza,3 godz wspinaczki,i to dosc trudnej,wspinac sie nalezy tylko przy
zachmurzonym niebie,my nie dalismy rady w palacym sloncu,musielismy zawrocic :(
Wypozyczylismy samochod na trzy dni przy 7 dniowym pobycie,zaluje ze nie
cztery,trudno...Pierwszy dzien wybralismy sie do Bentacuri,przez La Latije,w
Gran Trajal odbilismy na Pajare,stamtad do Bentacuri wiedzie chyba najbardziej
malowniczy górski odcinek drogi na wyspie.Zapierajace dech w piersiach punkty
widokowe,cudowna oaza Vega del Rio Palmas,oraz wiewiorki skalne,zreszta byly
tez na obrzezach Morro Jable,plazy Sotavento,urocze stworzenia.Pozniej z
Bentacuri pojechalismy do Ajui,bardzo spodobala mi sie ta senna rybacka
wioska,ekstra klimat!Wielka atrakcją sa pobliskie klify,z grotami po ktorych
mozna sie poszwedac,lubie jaskinie,żałuje tylko że nie miałem latarki,ale i tak
bylo ekstra.Z Ajui w strone La pared,po drodze zjechaliśmy na bezludzie w
poszukiwaniu Palya de Garcey,po pół godz. dotarliśmy na wymarzone miejsce,wrak
naprawdę robi wrażenie,absolutnie fantastyczne miejsce,dla mnie numer 1 !
Drugiego dnia zrobiliśmy rundkę po półwyspie Jandia,po ponad godzinnej jeżdzie
w niemal ksieżycowym krajobrazie,uklazala nam sie cofete,piekny widok!Stromym
klifem zjeżdżaliśmy na dół na plażę,po drodze spotkaliśmy zdziczałego
osła,który za banana pozował wdziecznie do zdjec :)
Plaża Cofete cudowna,niestety nie udalo nam sie dotrzec autem na playa de
Barlovento,do tego nieodzowny jest dzip,mielismy problem z dojechaniem do Villa
Winter,ale jakos sie udalo,choc silnik tak sie zgrzal ze samochod musial odstac
z pol godz.Willa Vinter to wyjatkowe miejsce malowniczo usytuowane miedzy
stromymi zboczami gór a playa de cofete.Podobno do dzis zyje tam sluzaca
Gustawa Vintera-(nazista-inżynier) wraz z upośledzonym bratem...o czym mieliśmy
sie okazje przekonac,kiedy rozwarły sie dzrwi i zaprosił nas do środka
gospodarz,wygladajacy na upośledzonego.W środku na ganku siedziala starsza
kobieta , od wewnatrz willa raczej ruina,ladny dziedziniec i mini plantacja
bananow,gospodarz pozwolil nam sie dowoli rozgladac po swojej(?)
posiadłości.Byl na tyle uprzejmy ze nie chciał nic pieniędzy.Ciekaw czy inne
opowieści o tym miejscu tez sa prawdziwe,te o ukrtych skarbach etc.?Po południu
dotarliśmy na Playa de Sotavento,na która jeszcze poźniej dojeżdzaliśmy
autobusem,przepiękna laguna i połacie białego-żółtego piachu ,które zaczynaja
się przy Hotelu Sol Gorriones,polożonego na odludziu i ciagnią się przez parę
kilometrów do centrum windsurfingowego.Plaża piekna wrecz bajeczna okolica,i
wciaz pusta,niewiarygodne...W trzeci dzień zdecydowaliśmy zobaczyć północ
wyspy,wczesnie rano wyjechalismy by zdążyć na prom na wyspe Lobos,bilet na łódź
ze szklanym dnem 10 €,ogólnie wyspa dość ciekawa,cała jest parkiem narodowym,w
półtora godz. można cała ją obejść.Świetnie sie tam nurkuje,wody sa wyjatkowo
czyste a fauna morska zadziwiajaco bogata.Ogólnie wrato sie na tą wyspę
wybrać,ale piorunującego wrażenia na mnie nie zrobiła.Po powrocie z Los
Lobos ,Parque Naturel de Corralejo,gdzie są świetne diuny,i plaże szerokie
chyba na pare kilometrow(pomijajac droge która je przecina),stamtąd przez La
Olivie do El Cotillo.Sympatyczna miejscowość,ładne plaże,ale dla mnie bez
rewelacji.Malownicza jest trasa z La Olvi do El Cotillo,po drodze wygasłe
stożki wulkanow,pustkowia,super!Równie malownicza trasa z La Olivi do Tetir,a
póżniej okolice Puerto Del Rosario znacznie mniej interesujące.Ogólnie wyspa
bardzo mi sie spodobała,polecam ja tym którzy nie chca spędzać wakacji w
gwarnych kurortach turystycznych,i którzy maja żyłkę odkrywcy,bo Fuerteventura
skrywa w sobie wiele tajemnic.Za rok La Palma myslę że nie bedę czekał już na
lasta,bo znowu sie natnę,Tui miewa interesujace promocje poł roku wczesniej,coś
w stylu First Minute.
Pozdrawiam



Temat: złośliwość "ścigaczy" na góralach
aha, a więc 30 km/h to już bardzo szybko, w przeciwieństwie do 20 km/h które
bardzo szybko nie już jest. a może nie 20, a 15 km/h?

cóż, z wypowiadanych na różnych forach opinii wynika, że rowerzyści preferujący
szybką, agresywną jazdę nie lubią jeździć po ddr. o chodnikach nawet nie ma co
mówić. oni preferują jazdę po jezdni - twierdząc m.in. (zresztą nie bez racji),
że jest to o wiele bezpieczniejsze.

dlaczego tak jest? z jednej strony przyczynia się do tego niewątpliwie kaleka
infrastruktura (nawierzchnia, zbyt mała szerokość i zbyt małe łuki zakrętów) jak
i prawo preferujące ruch samochodowy. z drugiej zaś strony niestety, zachowanie
przeciętnego rowerzysty, często jeżdżącego kiepsko, wolno i niezbyt poradnie - i
często nie zwracając uwagi na innych uczestników ruchu.
moim zdaniem określenie że 30 km/h jest "za szybko" wynika wyłącznie z równania
w dół. bo to, że na drodze dla rowerów trzeba jeździć wolniej nie wynika z
ograniczeń samej drogi dla rowerów, a raczej z tego, że właśnie ci kiepscy
rowerzyści mogą stanowić zagrożenie!
jaka jest praktyka? kupuje się rower, wsiada i jedzie. każdy jeden kierowca jest
już na wstępie o niebo lepiej wyszkolony i przygotowany do jazdy po drogach
publicznych. i tak (sądząc po tym co się dzieje w ruchu na mieście) kierowców
mamy raczej kiepskich. to co w ogóle mówić o kompletnie nie szkolonych
rowerzystach?
na kursach na prawo jazdy kierowca musi m.in. przejechać jakiś odcinek z dużą
prędkością 90 km/h. a co może powiedzieć o szybkiej jeździe rowerzysta który
nigdy w życiu nie jechał szybciej niż 20 km/h?
właściwie nie dziwię się, dla takiego każda większa prędkość może wydawać się
szaleńcza i zabójcza.
a jak jest naprawdę?
czy 30 km/h na prostej równej drodze to naprawdę jakiś szczególny wyczyn?
zwłaszcza dla osoby bezawaryjnie jeżdżącej z taką prędkością w zgoła odmiennych
warunkach - wąska, kręta, wyboista leśna czy górska dróżka ...

śmiem twierdzić, że dla takich osób, nawet dostosowując prędkość do warunków
ruchu, jazda z dużą (czyli uważaną za "zbyt szybką") prędkością jest równie
bezpieczna jak 20 czy 10 km/h. szczególnie na sprawnym sprzęcie, z dobrze
działającymi hamulcami ...
zaś dużo bardziej bezpieczeństwu ruchu zagraża niefrasobliwość niektórych
rowerzystów objawiająca się jazdą niepewną, grupową, bez szczególnej refleksji
jak taka jazda może się skończyć. to tak jak z wieczorno-nocną jazdą bez
oświetlenia - najczęściej to ta sama grupa.

i tu można dojść do osób jeżdżących po chodnikach - właśnie takich jak opisałem
na wstępie - często niedouczonych i na jezdni nieporadnych - jeżdżących na
rowerze tak jak potrafią czyli z całą gamą doświadczeń osoby ... pieszej, bądź
też z drugiej strony z równie niedouczonymi młodymi gamoniami z "zajefajnym
sprzęciorem", o których najczęściej się mówi i to pejoratywnie, a którzy jeżdżą
jak chcą, którzy wiedzą swoje, których nikt nigdy nie goni i nie nauczy. może
jak dorośnie to zmądrzeje ... niestety, najczęściej zero refleksji.
próbowałem kiedyś dyskutować z takim jednym miłośnikiem sportów grawitacyjnych.
nie był w stanie pojąć jak można zabraniać tak fajnej rozrywki jak zjazd
czerwonym szlakiem ze śnieżki. pieszym szlakiem oczywiście ...
no i co zrobić? każdy wie swoje, demokracja jest, prawda?
i z takim już nic nie zrobisz :(

> Jak określimy kierowcę
> poruszajacego się w mieście z prędkością np. 80 km/h?

hmm - może: "typowym miejskim kierowcą"? zgodnie z ogólnie przyjętą praktyką ..




Temat: Bahar - Fethiye Calis
moja informacja z 2004 to ceny moga być różne
Ja byłem Hotelu Harman jest bardzo OK, atmosfera sympatyczna, jedzonko - mięsa
troszkę malo ale warzyw w różnych zestawach multum,smaczne i doprawione jest w
czym wybierać a co ważne nie przytyje się, Położenie hotelu - wszędzie blisko,
a z dala od zgiełku, aby się nie rozczarować okolicą to wokoło wszystko się
dopiero buduje małe jednopiętrowe apartamenty ale nie przeszkadza bo to raczej
stoi niż sie buduje. Do marketu w lewo od głownej szosy jakieś 50m (brak
alkoholu) w prawo do rondka 80m sklepiki (piwo) lub w górę drogą przy hotelu ok
60m sklepik (piwo 1500 TL tj ok 1$) sympatyczny dziadek ale nic po ang. zaraz
za tym sklepikiem w prawo targ w Niedzielę (taki bazarek). Trochę komarów ,nad
morze po przejściu głównej drogi obok kortów mostkiem drewnianym ok 100m ,
super orginalna knajpa Turecka pod namiotami warto iść i zamówić fajkę turecką
z np. tyt.jabłkowym + cherbatę za 6 osób wyszło ok 15$!!!, Plaża nie jest
rewelacyjna ale milo bo Tu przyjerzdżaja Turcy z całymi rodzinami grilując i
paląc ogniska.
Polecam wyjazdy Dolmuszami do Oludeniz(ładnie jadnak to taka zagospodarowana
plaża) , Saklikent (!!!), może namówią na całodzienny wyjazd nad trzy różne
zatoki (super) .Dojazd z gł drogi niedaleko Hotelu i przesiadka w Fethie. z
Axelem warto na 12 wysp, Dalyan(+błotko), Efez+Pamukale (80$)
Ogólnie wczasy super chociaż trzeba się uzbroić w cierpliwośc co do przelotu i
troszkę bałaganu na lotnisku, ( nie liczyć na sklepy przy wylocie z Dalamanu
straszne ceny)Pozdrawiam i życzę udanych wakacji (Miło bo inaczej- brak Niemców
oraz wielkich kompleksów hotelowych) > Dokąd można i warto dojechac dolmuszami
i za ile?
Do Fethie za 750 000 TL tj. ok 0,5$ (1$=1400000TL) na przystanek docelowy koło
meczetu a tam do:
Oludeniz w jedną stronę 2 000 000 (wjazd cały czas pod górę potem w dół)
Kayakoy (opuszczone miasto przez greków i podobno jest szlak do zejścia do
Oludeniz) w jedną steronę 2000000 (+ wstep na cypel 2000000)
Saklikent wstep 2000000(może uda się połączyć z Tlos,Termalnymi
źrółami,Yakatapark-knajpka z farmą pstrągow) ok 4000000 TL w jedną stronę
Xanthos + 3 plaże Patara( wstęp 2mln) Kaputas i ??? za 7 000 000 w jedną strone
ogólnie wycieczki całodniowe i warto mieć parę złotych na coś do jedzenia i
picia
wszystkie po prostu super tyle że jedziesz Dolmuszem

> Czy można pochodzić po okolicznych górach?
pewnie tak ale szlak widziałem w Kayakoy bardzo wyraźny
> Co warto kupić w Turcji?
Jak umiesz targować to próbuj skórę i złoto jak nie to zioła świeże na
bazarku,hałwę, a reszta to sama tandeta jak u nas na bazarze

> Jak wygląda plaża, wejście do morza (pod kątem dziecka), czy
> bardzo zatłoczona?
w Calis nic rewelacyjnego (kamienista) i szybki spadek (głębokości) w oludeniz
ładniesza ale dużo ludzi, w Patara cudowna (ale daleko)

Jak dojedziesz do stacji końcowej siedzą tam kierowcy Dolmuszów i łamaną ang.
szukają osób na organizowane przez nich w cenach normalnego kursu wycieczki.
Warto upewnić się dwa razy co oferują i za jaką cenę( niech napisze nakartce bo
12 i 20 w ich akcencie brzmi podobnie) zazwyczaj podają cenę w jedną stronę
więc też się upewnij. Jeszcze jedna rzecz Dolmusz to fajna sprawa staje gdzie
chcesz )nadjeżdżając pyta się światłami ;-) lub sygnałem czy chcesz wsiąść i
zatrzymuje się też gdzie chcesz. Co ciekawe i nie wiem czemu? na trasie do
fethie placisz od razu, na trasie do Oludeniz lub Kayakoy albo na w/w
wycieczkach płacisz po wykonanej usłudze lub wysiadając. Może jest to zwiazane
ze stopniem trudności trasy ponieważ te ostatnie wymagają często długiego i
intensywnie obciążającego samochód podjazdu pod górę i pewnie jak by się zepsół
to nie płacisz he he ale to tylko przypuszczenia. Hej



Temat: Trasy rowerowe
Testowałem kiedyś takie trasy:
Pierwsza: (z dowozem rowerków na bagażniku): Jedziemy sobie do Ogrodzieńca,
zostawiamy pojazd pod Urzędem Gminnym, wsiadamy na "koło" i posuwamy w kierunku
Ryczowa. Choć jedzie się drogą "ancfaltową" łatwo nie jest, wcale niezłe
podjazdy do pokonania. W Ryczowie można się pokręcić trochę po wsi, pojechać
sobie w kierunku Ruskich Gór, ruin strażnicy, połazić, pofotografować itp.
Z "centrum" Ryczowa jedziemy ulicą Leśną (obok kościoła) w kierunku powrotnym,
za studnią odbijamy w lewo w kierunku Kolonii Ryczów. W Kolonii odnajdujemy
szlak do Podzamcza, szlakiem dojeżdżamy do rynku, jeśli pora obiadowa zjadamy
sobie ruskie pierogi w restauracji (bardzo dobre!). Potem różnymi wariantami
wracamy do Ogrodzieńca, gdzie przesiadamy się do tego, co zostało z naszego
autka. Ekstremiści oczywiście pojadą sobie do Ogrodzieńca na rowerach, ja do
wyczynowców nie należę, więc testowałem taki wariant. Do przejechania około
18-20 km, teren urozmaicony, nawierzchnie różne ("ancfalt", drogi piaszczyste,
dukt leśny). Można wybrać wariant powrotu z Ryczowa do Ogrodzieńca przez Zelazko
i Ryczówek. A jeśli komuś nie zależy na samochodzie, to może wracać do domu na
rowerze przez Chechło.

Druga: postanowiliśmy kiedyś z kolegą pojechać wzdłuż Białej Przemszy, więc
przez Kazimierz i Maczki dotarliśmy do mostu kolejowego(z drogi na Jaworzno w
lewo przed Przemszą, kiedyś granica między Galicją a Kongresówką). Dalej już
fajnie nie było, po przejechaniu kilku km odepchnęło nas bowiem od rzeki i
wpakowaliśmy się w jakieś chynchy (zdaje się, że pozostałości po wyrobiskach
piaskowych pod Szczakową). Dojechaliśmy (czy też właściwie dopchaliśmy rowery)
do takiej drogi bitej, przecinającej te chynchy, gdzie skręciliśmy w stronę pn i
nagle znaleźliśmy się... na mostku nad Białą Przemszą! Później przez Dębową Górę
(Sławków) dotarliśmy do tzw. starej drogi krakowskiej (możliwe różne warianty,
można też się przebijać w kierunku Maczek). My akurat wracaliśmy przez
Strzemieszyce do DG. Trasa urozmaicona, częściowo w bardzo trudnym, piaszczystym
terenie, przyjemny moment to kiedy się zjechało z piaskowej "patelni" na mostek
nad Przemszą, ocieniony, wśród drzew, nic tylko usiąść i posiedzieć... Około 35 km.

Trzecia: Różnymi wariantami docieramy do Łośnia, dalej do Łęki, w Łęce szukamy
drogi polnej w kierunku Tucznawy (wariant łatwiejszy to nie jechać do Łęki tylko
jechać prosto do Tucznawy drogą "ancfaltową"). Z Tucznawy nie jedziemy do Bugaja
(podkreślam - nie jechać do Bugaja!), tylko na Sikorkę, z Sikorki do Ząbkowic,
później na Antoniów a stamtąd już wszędzie blisko. Najbliżej do "13-tki". W
zależności od obranego wariantu różne nawierzchnie, jechałem z bratem, który ma
rower crossowy, ja mam górala. On się męczył w terenie, ja miałem gorzej na
szosie, wyszło statystycznie po równo. Około 40 km włącznie ze zwiedzaniem
Łośnia i Bugaja oraz pól i lasów między Łęką a Tucznawą.

Jeśli ktoś lubi sobie pojeździć po górkach to polecam okolice Wisły. Taka
wycieczka z Czarnego w kierunku Baraniej Góry, sam miód. Do przetestowania
wariant z pozostawieniem rowerów w schronisku na Przysłopie i wycieczce pieszej
na szczyt Baraniej.




Temat: Trasa Toronto - Vancouver (samochodem)
GRIZZLY et al
fajny_gostek napisał:

> Planując tak długą i męczącą trasę należy się liczyć z nieprzewidzianymi
okolic
> znościami.
> Nie wiem, spotkanie z niedźwiadkiem na drodze, albo awaria samochodu, nie
chcę
> myśleć o gorszych
> sytuacjach. Ale lepiej o tym wcześniej pomyśleć, tym bardziej, że to kawał
bezl
> udzia.
> Do kogo i ewentualnie jak się zwracać o pomoc ? Oczywiście podróż bez
wymaganyc
> h ubezpieczeń jest
> wykluczona, ale ubezpieczenie to raczej późniejsza formalność...
> Dzięki
> Pozdrawiam
> fajny gostek

Jezeli padnie ci wypozyczony samochod to to dzwonisz do wypozyczalni na 1-800
i oni podesla ci jakis zastepczy samochod, a przynajmniej powinni, plus naleza
ci sie przeprosiny i moze jakis 'upgrade' na otarcie krokodylich lez
:)))

Jezeli chodzi o niedzwiedzie, to
niedzwiedzie w Ameryce nie sa takie glupie na autostrady sie nie pchaja bo tam
nic ciekawego nie ma, duzo samochodow halas i smrod spalin, dobre dla moze dla
ludzi, ale nie dla takich madrych i wybrednych zwierzat.
Niedzwiedze siedza sobie w dobrze utrzymanych parkach narodowych,
prowincjolnalnych/stanowych gdzie i widoki ladniejsze i jest co zjesc a w razie
nieurodzaju na jagody.
Zawsze mozna zrobic jakis wypad na obozowisko turystow, ktorzy trzymaja
jedzenie w namiocie czy samochodzie, albo jeszcze lepiej, w celach takze
towarzyskich, na szwedzki bufet do okolicznego smietniska.
Ryzyzko oczywiscie jest spore, ze taki niedzwiedz predzej czy pozniej dostanie
w tylek nabojem usypiajacym i obudzi sie ciezko otumaniony kilkadziesiat km
dalej w nieznanej okolicy pozbawionej uroczych zapachow ludzkiego zarcia, no
ale jak to sie mowi 'nothing ventured, nothing gained'
Taka banicja w glodne nieznane to musi chyba byc spora kara dla kogos kto zyje
glownie po to aby jesc.

Z niebezpiecznych zwierzat to Grizzly (brazowe duze z garbem) ale te z reguly
trzymaja sie naprawde daleko od ludzi. Black bears (mniejsze i czarne) sa duzo
mniej agresywne i czesciej mozna je spotkac, sam mam kilka zdjec z czarnym
kudlaczem w tle.
Niedzwiedzie ogolnie raczej unikaja ludzi, i wypadki zaatakowania sa bardzo
rzadkie. Najwazniejsze to nie zaskoczyc niedzwiedzia, np 'mother bear with
cubs'. Jezeli nagle wpadnie sie na niedzwiedzice za malymi wychodzac zza
zakretu sciezki lesnej, to moze czuc sie zagrozona i zaatakowac.
Poleca sie w takich wypadkach 'playing dead' ale brakuje chyba statystyki aby
udowodnic ponad wszelka watpliwosc skutecznosc takiej pacyfistycznej metody.
Sa tez specjalne bear sprays, czyli konska dawka gazow lzawiacych, ale znowu
niewiele, a w zasadzie wcale, slyszy sie o skutecznosci tego 'bear
wunderwaffe'.
Najlepiej aby uniknac takich trudnych do przewidzenia sytuacji na szlakach
gdzie spotkanie niedzwiedzia jest mozliwe, powinno sie nosic krowi dzwonek,
niekoniecznie na szyi, ktory daje duzo czasu z natury pokojowym niedzwiedziom
na pelne godnosci wycofanie sie na zgory upatrzone pozycje.

Niebezpieczne sa tez cougars (mountain lion), duze kocury, ktore atakuja
szczegolnie dzieci i mniejszych wzrostem doroslych. Bylo kilka wypadkow
smiertelnych zarowno w British Columbia jak i w Californii. Metoda na
odstraszenie to podniesienie rak do gory aby stworzyc wrazenie wiekszej
sylwetki lub nawet uzycie galezi w podobnym celu. Tu playing dead niestety nic
nie daje, gdzyz cougars nie atakuja w celach obronnych a raczej z glodu i
zjedza chetnie nawet ciepla padline.

Inne niebezpieczenstwa czyhajace na turystow to ogromny kanadyjski las, w
ktorym mozna sie latwo zgubic zbaczajac nawet kilkadziesiat metrow od
zaznaczonej sciezki. No i woda w Kanadzie zimna, np przewrocone canoe
na gorskim jeziorze to godzinka i smierc przez hypthermia.

Poza tym Kanada to bezpieczny kraj, moga wybic szybe i wlamac sie do samochodu
ale nie pobija.



Temat: Podróż autokarowa z Sindbadem do Grecji?
podróż autoarem na thassos z sindbadem to jedno wielkie nieporozumienie,2 dni
temu wrociłem, w tamtą strone 42 godziny( ja jestem z wawy), z powrotem 36-37
godzin!!! autokar nie jest zbyt komfortowy,mało miejsca na nogi a siedzenia
rozkładaja się do tyłu 10cm i oczywiscie pasażerowi za tobą na
nogi.Porażka.sami kierowcy mowili nam ze są te rejsowe autokary na max 12-15
godzin podróży.A teraz od początku, do katowic jedzie się mniejszym busem i juz
tam malo mnie szlak nie trafił jak wszystko jest nie dograne,w częstochowie
dosiadały osoby na które musielismy czekać 1,5 godz bo oczywiscie nikt z
sindbada nie mógł powiadomić ich ze bedziemy wczesniej( a w autarze jak
puszczają wam film reklamujący sindbada to chwalą sie swoim 24h call
center,ale call center chyba spi!!!)jedziemy dalej- gdy ruszylismy z katowic
udalismy sie po osoby do krakowa potem juz na chyżne i się zaczęło,jazda nocna
przez słowację-masakra po prostu kierowcy nie jadą zadnymi autostradami tylko
przez totalne dziury,stają na stacjach i knajpach gdzie mają układy -ty idziesz
jesc a oni jedzą po tobie bo w cene twojego posilku bylo wliczone ich
zarcie,ale to chyba standard,przez węgry spoko- bo są darmowe autostrady!!dalej
serbia i obiad ok godz 12 w miejscowosci Palicz- i to czego nie podaruje
sindbadowi- obiad kosztowal ok 4 euro(pytalismy się w knajpie) a pilotka
zebrala po 6E,jedziemy dalej w serbii pol dnia autostrad potem objazd
nieczynnych tuneli w górach i jazda po dziurach no ale teudno remont to
remont,bułgaria to po prostu porażka na maxa,zero kibli a jak juz staną to
znowu przy sklepie z polskimi napisami i idą ostani i wychodzą z siatami
suvenirów a kible to zwykła dziura nie ma nawet jak umyć zębów.potem juz grecja
i jest spoko.
Droga powrotna to taki sam koszmar tylko troszke krócej bo nie bylo kolejek na
granicach i znowu to samo - zero autostrad-jadą dziurami,w nocy to normalnie
jechalismy prawie ze polami,a kierowca chyba zapomial ze wiezie ludzi bo
zapie..ł jakby kartofle starem wiózł!!!zawieszenie waliło w autokarze jakby
mialo sie zaraz rozleciec pomimo iz autoakry na moje oko są dość dobre
technicznie,i znowu postój w paliczu i zbieranie na sniadanie po 5 E,a po
zapytaniu w knajpie ile kosztuje kelner mowi 4E- TO CHOCIAŻ BY SIĘ Z NIMI
UMÓWILI BARANY ILE MAJĄ MÓWIĆ TURYSTOM-WSTYD!!!,a potem juz standard zero
autostrad tylko węgierska bo za darmo i telepanie sie dziurami! Porażka byłem
z nimi pierwszy i ostani raz!!!!A I DOBRA BYŁA PILOTKA Z POWROTEM,MÓWIŁA NAM
PROSZĘ PANSTWA PROSZĘ PRZYGOTOWAĆ PASZPORTY DO KONTROLI JAK JUŻ BYLISMY PRAWIE
ZA GRANICĄ.HEHEHE. GITARA FIUX!
POZDROWIENIA DLA REZYDENTKI SINDBADA Z THASSOS PANI KASI -jEDYNA KOMPETENTNA
OSOSBA Z TEJ FIRMY! WIEDZILA CO GDZIE I JAK MOZNA ZAŁATWIĆ.oczywiscie na
miejscu wszystko ok,fajny hotel i miejsce super.



Temat: Kambodża -czy ktoś tam był?
Czy warto? Bardzo. Mam o wiele milsze wspomnienia niż z Kambodży, chociaż tam
byłam dłużej i więcej widziałam. Laos to dla mnie kraj świętego spokoju, o
który przecież teraz tak trudno. Widziałam jedynie dwa miejsca: Luang Prabang i
Vientiane i od razu polecam tę pierwszą miejscowość, choćby na tydzień. Ja
byłam 5 dni i to chyba za mało, żeby wszystko zobaczyć - mimo tego, że to małe
miasteczko. Cisza, spokój, pełno świątyń, przyjaźni mnisi zagadujący turystów,
Mekong w pobliżu, niedaleko wodospady, gdzie można popływać, urocze wioseczki
na brzegach Mekongu, wytwórnie whisky, papieru czerpanego, panie tkające
jedwab, jaskinie pełne posążków Buddy, pyszne jedzenie na nocnym targu. No i
przede wszystkim ludzie - jeszcze bardziej przyjaźni niż w Tajlandii,
pozdrawiający uśmiechem każdego mijanego człowieka, dzieci machające łapkami...
Czas jakoś tak płynął wolniej, tam byłam na prawdę na wakacjach. Przesiąknięta
otaczającą mnie atmosferą wrzuciłam na luz.
Po drodze do Vientiane jes VangVieng, miejscowość wymarzona dla tych, którzy
chcą trochę aktywniej powypoczywać - trekingi, łażenie po jaskiniach, pływanie.
Vientiane nie jest już takie fajne, większość świątyń tam jest ograbiona przez
Tajów, więc nie są tak kolorowe jak te w Bangkoku (szmaragdowy Budda z Wat Phra
Keo w BKK został sprzątnięty właśnie z jedenj z ich świątyń podczas najazdu
Tajów). W okolicy jest też Budda Park - śmieszne, kiczowate miejsce z
betonowymi posągami. Na moich znajomych jednak zdjęcia z tego miejsc zrobiły
duże wrażenie. Na północy są wioseczki, gdzie mieszkają plemiona górskie.
Oprócz tego przewodniki polecają Plateau of Jars czy jaoś tak, gdzie są
kamienne "słoje", które były kiedyś miejscami pochówku zmarłych. I inną
równinę, gdzie uprawia się kawę, ale tej nie próbuj - jest paskudna. No i
jeszcze jest szlak Ho Chi Minh'a. Ale tych ostatnich nie widziała, żałuję, że
tylko 10 dni poświęciłam na Laos.
w skrócie:
wiza - najlepiej w Polsce, kosztuje 20 USD, trzeba mieć dwa zdjęcia, niby jest
dzień oczekiwania, ale jak się poprosi, to symptyczni panowie załatwią wszystko
od ręki, na poczekaniu.
kasa - najlepiej mieć dolary, w niskich nominałach - swoją walutę też uznają
(kip), ale jak wymienisz 50 USD, to w portfelu Ci się nie zmieszczą. Lepiej
płacić dolarami, resztę też Ci wydadzą w twardej walucie, tylko to co poniżej 1
USD dostaniesz w kipach.
koszty - taniej niż w Tajlandii, taniej niż w Kambodży. Nocleg od 2-10 USD (ten
ostatni w stolicy, z klimatyzacją). trochę droga jest komunikacja w Vientiane,
tuk-tukowcy żądają astronomicznych sum za przejechanie 2 kilometrów, trzeba się
ostro targować. Jedzenie na targu za dolara. Kanapka 1,5.
pogoda - pewnie będziesz miał chłodniej w lutym, my będąc w lipcu baliśmy się
pory deszczowej, zamiast deszczu był koszmarny upał (gorzej niż w Tajlandii).
jedzenie - podobne jak w Tajlandii, tylko więcej ryb. Na śniadania oczywiście
postkolonialna pozostałość - bagietka z europejskim nadzieniem. W Vientine
znajdziesz sklepy, w których jest mnogość europejskiego żarcia, nawet paskudny
marmite mieli.
To tak naprędce - jeśli masz jeszcze pytania, odpowiem w miarę możliwości.
Szerokiej drogi, te w Laosie są rzadkością i powodzenia!
Kania



Temat: do jogazu
Szkoda, że plaże Was nie interesują - jest w Wenezueli kilka naprawde
ladnych... Ale zacznę od początku. 3-4 tygodnie mozna w Wenezueli na pewno
spedzic ciekawie. Przylatujecie do Caracas. Samo Caracas nie jest ciekawe.
Można spedzić jeden dzień w miescie - na placu Boliwara (obowiazkowy punkt w
każdym mieście), poszwędać sie troche po centrum, wybrać ewentualnie do El
Hatillo (które jest bardzo turystyczne) a wieczorem KONIECZNIE pójść do "El
mani es asi" - baru koło Sabana Grande (tażdy taksówkarz będzie wiedział gdzie
to jest) potańczyć salsę (lub tylko popatrzyć). Drugiego dnia (jeszcze sie
aklimatyzujecie) można się wybrac do El Avila: np. teleferico na góre, albo
którymś z dzisiątek szlaków zaczynających sie na Cota Mil. potem już chyba pora
ruszać w interior. Warto na pewo wybrac się do Meridy (2-5 dni: nie wiem jak
bardzo lubicie chodzić po górach???), obejrzeć Salto Angel (min. 2 dni), wejść
na Roraimę (dobrze byłoby mieć z 5 dni na to). Możecie się jeszcze wybrać
zobaczyć deltę Orinoko (nie byłam), wybrać sie do Coro (wyjątkowo jak na
wenezuelskie miasto ładnego) i koniecznie na plaże na Los Roques lub do Parque
Nacional Morrocoy!

Jeżeli chodzi o ceny, to przede wszystkim trzeba pamiętać, żeby nie wymieniać
pieniędzy po oficjalnym kursie. Ten wynosi ok. 1500 Bs za 1 USD. "na czarno"
kurs może być i dwa razy wyższy (to wszystko się zmienia - najlepiej popytać w
Caracas po przylocie). Jezeli tak wymienicie pieniądze, to mysle, ze Wenezuela
okaza sie przyjemnie tania. Taksowka po miescie kosztuje 4000-8000 Bs... Piwo w
barze 1000-2000 bs. to chyba nie jest duzo? Drogie są wycieczki - przede
wszystkim do Salto Angel i Los Roques. Polaczenia lotnicze w obrebie wenezueli
tez nie są tanie - ok. 100 USD... Autobusy 'dlugodystansowe' za to sa godne
polecenia - wygodne, szybkie, z klimatyzacja i pretensjami do oferowania
obslugi prawie samolotowej (np. w autobusie panienka podaje pasazerom zimne
napoje). mam na mysli oczywiscie te 'lepsze' firmy. zreszta i tak niektore
trasy (np. z Caracas do Ciudad Bolivar) sa jednak troche za dlugie i lepiej je
pokonac samolotem... Acha - autobusowe bilety w przyzwoitej cenie - kilkanascie
tysiecy bs za kilkugodzinna podroz (np. do Puerto La Cruz).

'Miejscowi' są mili, kontaktowi i chetnie pomagaja. Najniebezpieczniej jest w
Caracas. Na lotnisku trzeba koniecznie wladowac sie do 'oficjalnej' taksowki a
nie dac namowic nagabywaczom. W centrum Carcas tez bywa niebezpiecznie. Za to
poza Caracas jest raczej bezpiecznie. Zdrowy rozsadek oczywiscie trzeba zawsze
zachować...;-)

Na wszelkie konkretne pytania chetnie odpowiem - mam jeszcze znajomych w
Caracas - zawsze moge ich zapytac o cos czego sama nie wiem/nie pamietam...
Poza tym bardzo lubie ten kraj. Jedzenie tez jest fajne - nie przpusccie
krewetkom, langustom i swiezym rybkom! Piwo za to srednie - raczej w stylu
amerykanskim. Ale mozna sobie odbic w pina colada y cuba libre...
To tyle tak wstepnie.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę milych przygotowań do podrozy!



Temat: 25 maja 2004 roku - część II
Faktycznie, pusto tu coś...
Ja jestem usprawiedliwiona, bo wyjechałam ) Ale od soboty jetsesmy już w
domu, więc wreszcie piszę. Nie wiem czy pamietacie, że pojechałam z rodziną
(córeczką i mężem) na 10 dni ( w tym Święta) do Kudowy Zdroju... Wyjazd się
udał, choć n apoczątku było zimno, kutrki zimowe przydały się. Natalka dobzre
zniosła podróż (podróż trwała 6 godzin-remonty, dziury), na miejscu łatwo się
zaaklimatyzowała. Chociaż powiem wam, że przed pierwsze 3-4 dni była strasznie
pobudzona, ciągle biegała. Nie mogliśmy jej zatrzymać. Na Szczeliniec nie
weszliśmy, bo szlak był zamkniety z powodu śniegu, no Błędnych Skał też nie
dotarliśmy. Sprobujemy jak Natalka będzie starsza. Była tak zmęoczona każdym
dniem, że w nocy pięknie spała, bez przerywników. Był kłopot z jedzeniem,
szczególnie obiadów, nie miała apatytu. Bieg + mniejszy apatyt spowodował,że
wyszczuplała. Ale trochę urosła ) Teraz waży jakieś 11,800 kg i mierzy 86 cm.
A ile ważą i mierzą wasze dzieci?
Bylismy 3 razy w jaskini solno-jodowej Galos. Każdy seans trwał 45 minut, co
odpowiadało 3 dniom spedzonym nad morzem... Tak więc podczas pobytu w górach
byliśmy też 9 dni nad morzem )) Wszystko było fajnie przygotowane dla dzieci,
maty, zabawki do piasku ( a właściwie soli). Natalka bawiła się, a ja z mężem
relaksowałam się w fotelu słuchając odpwoiedniej muzyki (nie chceiliśmy muzyki
dla dzieci, zostaliśmy przy relaksacyjnej, to tez nowe dświadczenie dla
Natalki. Słuchała odgłosów pluskających się w wodzie kaczek itp.)
Trochę poziwedzaliśmy m.in. Muzeum Zabawek, Ruchomą Szopkę w Wambierzycach,
Kaplicę Czaszek, Skansen i mini zoo w Wambierzycach... Atrakcji dużo, a Natalce
najbardziej podbało się w muzeum i mini zoo, z głowną atrakcją: strusiami.
Ale po 10 dniach juz tęskniliśmy za domem. W sobotę wróciliśmy, a w
niedzielę... popsuł nam się samochód. Sczzęście, że nie w podróży.
Co do nocnika to ja się nie wypowiadam, bo Natalce jeszcze zakłąam pieluchę.
Nie chce siadać na nocniku, chociaż wcześniej już robiła tam siku i kilka razy
kupkę. Sadzam ją na sedesie ze specjalną nakładką dla dzieci. Po długim
weekendzie majowym zamierzam odzwyczaić Natalkę od pieluszki. Trochę się z tym
ociągam, bo to dla mnie wygodne. Trochę wyjeżdżamy w weekendy, no i same
wiecie... Teraz n aten długo weekend chcemy jechac nad morze, dlatego nauka po
powrocie do domu. Jak zakłądam Natalce suchą pieluszkę i zaraz zrobi siku
woła: "Mamo, zmieć pukę (pieluszkę), mokra jest". Sygnalizuje kiedy robi siku,
a to już dużo... No nic, zaczynam około 8 maja...
Słuchajcie, kontynuując temat prania-mam taką ilość rzeczy do prasowania, że
wygospodrowałam na nie drugą, wiekszą szafkę ) Od powrotu znów mam straszne
zaległości. Natalka brudziła się w takim tempie, że przebierałam ją chyba ze 3
razy dziennie. Koszmar.
No odbrze, strasznie dlugi ten mój post, chyba juz powinnam go skończyć, żeby
was nie zanudzić )
Werata, wysłalam Ci maila ze zdjęciami Natalki, na adres gazetowy.
Kto jeszcze chce too niech da znać, wyślę.
Pozdrawiamy i dobrej nocki.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anette.xlx.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 197 wypowiedzi • 1, 2, 3

    Linki