Wyświetlono wypowiedzi wyszukane dla słów: Farby Maestria
Temat: zmiany.... ;/
A tak w ogóle to chodzi mi ostatnio po głowie...znane prawo znane mi z czasów liceum....z lekcji fizyki a mianowicie....cytuję za prof...."nic w przyrodzie nie ginie..."....życie czasem zakręca w jedną stronę a wspomnienia przenoszą nas w miniony wcześniej wymiar...to się nazywa...reminiscencja..i tak...kupuję sobie perfumy...nagle czuję unoszący sie delikatnie po sklepie...znajomy zapach...zamykam oczy....i przenoszę się do momentu w swoim życiu...kiedy zasypiałam wtulona w ramiona swojej pierwszej wielkiej miłości...uśmiechnięta ekspedientka w piekarni...mówi do mnie "12 Euro"...a ja nagle znajduje się na fotelu fryzjera w Lipsku...i patrze z przerażeniem w oczach ...jak pukle moich długich ciemnych włosów spadają nieopodal na podłogę....z trudem rozpoznaje siebie w łysej kobiecie z lustra...za usługę zapłaciłam dokładnie 12 Euro...przed egzaminem z ppmów czuję jak po plecach przechodzi mnie znajomy dreszczyk emocji...zupełnie taki sam jak wtedy ...kiedy po raz pierwszy wygrywałam konkurs literacki.....słyszę w oddali czyjś śmiech....a ja jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenoszę się do Borbeck Schloss w Essen...gdzie bawiąc się słówkami polsko niemieckimi....ułożyłam poemat inspirując się śmiechem bawiących się w piaskownicy dzieci....patrzę na reprodukcje obrazów Klimta wiszących u mnie w pokoju....i widzę jak Peter miesza farby...i z plamek zaschniętych barw nagle wyłania się moja twarz...słyszę znaną piosenkę w radiu...i nagle znowu znajduję się pośród rozentuzjazmowanego tłumu...młodych ludzi...w Parlamencie....pięć lat temu...kiedy to Slam...a raczej Tomek...za pomocą maestrii swoich dłoni wyczarowuje nieznane mi wcześniej bity...puszczając moje ulubione czarne perełki....i tak jak pięć lat temu siedzę sobie przy herbacie...u siebie w kuchni słucham audycji w radio i z niecierpliwością czekam na 17 kwietnia...kiedy będę mogła się zabawić jak za dawnych starych czasów...
Temat: coś dla filosemitów..
Czołem!
Przepraszam, że się "wtryniam" w dyskusję na tematy "pancerne" Na codzień wprawdzie zajmuję się lotnictwem, ale zauważyłem, że mowa o kolorach israelskich. Troszkę kiedyś ten temat starałem się zgłębić, i doszedłem do bardzo ciekawych wniosków. Nie wzięły się one oczywiście "z powietrza" - co nieco literatury i fotek przestudiowałem. Otóż aktualnie izraelska armia "przepisowo" uzywa koloru szarozielonego - coś w okolicy FS 34064. I taki też kolor stosowany jest na Merkawach II i III. Natomiast w dalszym ciągu egzystują pojazdy malowane wg. starego wzoru, czyli piaskowoszare (w okolicy FS 36134). Dotyczy to głównie starszych modeli - Merkawy I oraz inkszych wehikułów budowanych na podwoziach M60 czy też kołowych. Niemniej jednak większość jest w barwie szarozielonej. Bardzo ciekawą kwestię poruszył tu zaaplikowanym nam zdjęciem Czarek. Widnieje na nim para pojazdów w dwóch różnych kolorach. I nie są to raczej dwa rózne schematy, tylko ten sam kolor, z tym, ze na "jaśniejszym" autku jest bardziej wyblakły. Gdyby to była stara farba, to nie utrzymałaby sie do dzisiaj w takim stanie w warunkach operacyjnych. Wcześniejszy bowiem schemat israelski, czyli 'piaskowoszary' został zaniechany między innymi dla tego, że farba ta posiadała o wiele mniejszą odporność na warunki atmosferyczne panujące w tym rejonie basenu Morza Śr. I nie chodzi tu li tylko o blaknięcie i płowienie, ale o wytrzymałość lakieru, który odpadał i to dość skutecznie, a czasem zmieniał kolor na zupełnie inny . I nic tu nie dała zmiana technologii jego produkcji - mam na myśli osnowę. Po prostu pigmenty tak reagowały. Natomiast nowy kolor - szarozielony, z założenia jest ciemniejszy - skalkulowany jest proces płowienia. Natomiast jego wytrzymałość jest znacznie większa. Być może jego lepsze właściwości wiążą się z faktem, że jest to w miarę nowa technologia, zakupiona w USA ( )
Co zaś się tyczy przełożenia tej kwestii na nasz grunt modelarski, to nie wiem, kto obecnie robi najlepsze odcienie farb israelskich. Ponieważ ja maluję niemal wyłącznie akrylami, więc tylko nt. tych farb mogę się wypowiadać. Otóż wg. mnie najwierniej odwzorowuje je paleta Lifecolor - Israeli Armor Sandgrey - UA035 oraz Israeli Armor Green - UA119 (i chyba nie tylko mnie, bowiem znam kilku israelskich modelarzy, którzy uzywają tych farb i chwalą je sobie jeśli chodzi o wiarygodność koloru).
Poza tymi farbami nie spotkałem się z w miarę wiarygodnym kolorem w palecie producentów akryli. Słyszałem natomiast, że jeśli chodzi o emalie, to najlepsze robi Xtracolor, ale jak wspomniałem, nie uzywałem ich.
Natomiast w kwestii samego modelu Kamila (jeśli mogę się wypowiedzieć), to jest on wykonany przepięknie i jak najbardziej cieszy oczy. Jedynym zastrzeżeniem jest kolorystyka, ale absolutnie nie umniejsza to maestrii wykonania!
pozdrawiam
aviatik
Temat: BIOGRAFIA...
...pozwala zrozumieć dzieło autora dzieła, bo trzeba mieć rozeznanie w przyczynach istotnych zjawisk. Nowatorski zapis Pendereckiego nie był awangardowym epatowaniem tradycjonalistów, ale został wymuszony powierzchnią stołu w kawiarni, niebieski okres Picassa nie - wyrazem plastycznej intuicji, ale tym, że było go stać na najtańszą farbę, a ona, jak raz, była niebieska (jakby najtańsza była czerwona, może byśmy zachwycali się okresem czerwonym i jakiś posępny Maciarewicz od kultury posądzał by go o kryptokomunizm), Mrożek i jego cienka kreska tym, że miał wadę wzroku, Gielniak i jego linoryty tym, że pracował w łóżku i nie mógł być Matejką, żółcienie Van Gogha zależały nie od jego estetycznych fanaberii, ale od tego, jakie brał leki.
II
Artysta nie żyje za szkłem, nie można patrzeć na niego li tylko poprzez dzieła, które stworzył, ale należy widzieć go i oceniać na tle czasów, w których żył, wiedzieć, co go cieszyło, bulwersowało, podnosiło na ułudnym samopoczuciu, jakich miał wrogów.
Kiedy się o tym nie wie, książki, obrazy, muzyka, zostaną zaledwie książkami, obrazami, muzyką, czymś odrealnionym, wyrwanym z rzeczywistości, martwym i ułomnym, bo niedokończonym, bo fragmentarycznym i uproszczonym jak szkice, skróty, obrysy, projekty.
Niczego nie wyjaśniają, nie zamykają, otwierają natomiast pandorową puszkę spekulacji, komentarzy, sugerują, zapowiadają, uruchamiają swawolną wyobraźnię przyczynkarzy, egzegetów i interpretatorów.
Kiedy się o tym nie wie, nie rozumie się powodu pisania, malowania, komponowania, musu wyrażania się na piśmie, na płótnie, w nutach uporządkowanych w melodię.
III
Czytam wspomnienia o Prouście i zastanawiam się, czy mógłby wieść swoje życie bez pieniędzy i czy jego twórczość (o ile by pisał; nie tomy, ale, z prozaicznego powodu braku miejsca w kartonie i zbytnie przeciągi - limeryki) nie wyglądałaby marnie.
Te jego chusteczki, trykoty, okulary kupowane na tuziny, te jego muzyczne kwartety w domu, wierna Celesta śpiąca niemal na wycieraczce; czy gdyby tego był pozbawiony i żył przykryty gazetami, miałby czas na subtelność, wrażliwość, na poszukiwanie straconej magdalenki, na pozaliterackie fanaberie, czy odwrotnie, nie byłby chorowitym włóczykijem szukającym noclegu pod mostem Sekwany?
I myślę też o jego nieporozumieniu i niedogadaniu z Ande Guidge`m, znanym autorem. Czy mógłby, będąc człowiekiem biednym, pisarzem ZALEŻNYM od pisarzy renomowanych, wziętych i czytanych, pozwolić sobie na jawne robienie mu wyrzutów, że, otrzymując do lektury JEGO KSIĄŻKĘ, nie poznał się na wartości dzieła, że dzieło to zlekceważył, że, bez zapoznania się z nim, uznał je za grafomański gniot zbzikowanego lowelasa?
Nie, byłby u niego co dzień, na czworakach, z uniżoną prośbą o zainteresowanie się tym, co nabazgrał; zależność jest usprawiedliwieniem postępowania.
A tak, mógł pisać i chorować w sposób względnie komfortowy.
Kiedy o nim myślę, a myślę często, zalewa mnie krew i choć czytam go na okrągło, nie umiem wyzwolić spod wrażenia, że i do pisania trzeba, prócz zdolności, mieć odpowiednie kontakty, znać, kto, co, gdzie za co może, by klęczeć pod właściwą klamką.
PS.
Autor maluje, pisze, rzeźbi, powstaje więc dzieło i dzieło to trafia do rąk faceta trudniącego się interpretacją. Czasem jest to facet obdarzony rozsądkiem i potrafi wyłuskać z tekstu, obrazu, czy bryły to, co istotne, kluczowe, czy powielaczowe. A czasem jest to facet, który bredzi, konfabuluje, z maestrią i wściekłym upodobaniem dzieli siekierą włos na cudzej głowie.
Zajmuje się inwentaryzacją przecinków, ma swoje poglądy na temat awangardowej roli kropki w recenzowanej cegle i są to poglądy prawie odkrywcze. Lecz choć na wyrywki zna ilość stron i wszystkie istniejące wydania omawianej książki, to o jej autorze wie odrażająco mało. Czyli tyle, co eliotowska kicia na temat poezji.
Nie chodzi mi o znajomość wstydliwych miejsc jego biografii. Bądźmy taktowni, do cholery! Nie ekscytuję się informacjami na temat homoseksualizmu H.Manna, J. Iwaszkiewicza, M. Prousta.
Tego typu rewelacje zostawiam recenzentom z brukowych pisemek. Są to ich problemy, zgoda. Lecz ich, PÓKI SĄ ŻYWI. I dokąd żyje ich rodzina.
Chodzi mi o to, by nie pisać o autorze bzdur. By np. nie tworzyć ideowych wyjaśnień tam, gdzie wystarczy znajomość jego CV. By nie ględzić o wzruszających opisach dzieci i o podejrzanie pedagogicznych receptach np. Dickensa.