Wyświetlono wypowiedzi wyszukane dla słów: Fakt Poznań
Temat: jak sie zabezpieczyć?
> Dla mnie jani
"jayin", dziękuję. :-)
> spraw jest prosta. Gdybanie kto wiecej zarabia i wnosi do majaktu
> do ktorego dochodzisie w ciagu zycia jest tylko gdybaniem
> Bo gdyby - on nie mogl wiecej spedzac czasu w domu - ona nie mogla by tyle
> zarabic bo nie byla by dyspozycyjna.
primo: przedstawiałam sytuację, w której oboje pracują wporównywalnym wymiarze
czasowym i wnoszą mniej wiecej tyle samo nakladu czasowego i psychicznego w
zwiazek/dom/majatek. co zaznaczylam wyraznie.
secundo: ależ oczywiście, że to NIE JEST gdybanie. Są rachunki, są umowy, są -
jeśli potrzeba - wykazy zarobków, czarno na białym, kto ile zarabia. to po
prostu fakty.
dlaczego więc "gdybanie"?...:-)
> Slowem jest to kwestua niewymieran i trudno powiedziec , kto do jakiego
majatku by doszedl gdyby nie byli razem.
Ale co to ma do rzeczy? Nikt nie "gdyba" przeciez, co by bylo GDYBY nie byli
razem i ILE wtedy kazde by z nich mialo, zarabialo, co by bylo czyje itd - bo
to jasne, ze kazde by zarabialo tyle ile zarabia. to kwestia tego ILE
zarabiaja, bedac razem. fakty, fakty, fakty... (niemal jak w TVN..;-)
> I tak samo nawet jesli maja podzielon i rodzielnosc.
to tez wg mnie NIE JEST gdybanie - co jest czyje.
jasno i wyraznie jest okreslone.
> Bo On mieszkaja sam - placil by nizszy czynsz itd..
> Wiec jest to czytse gdybanie.
Njjjjjjje jest.
> Owszem nalezy chronic swoje interesy ale ni e kosztem dziecka z poprzdniego
> zwiazku.
Ani z obecnego. I dlaczego "kosztem"? W takim razie czy rozwiedzeni rodzice (i
ojcowie i matki) nie maja prawa wiazac sie z nikim, a jesli juz to bez
malzenstwa - bo to wiąże się z "ponoszeniem kosztow" pPrzez dziecko?
(dosłownie).
> Wiazac sie z kims trzeba pamietac , ze nie da sie jednozancznie podzielic co
> kto zarobil - bo nie wiadomo do czego by doszedl gdyby nie druga strona
...BYĆ MOŻE wyłącznie w przypadku, kiedy oboje zaczynają karierę zawodową. ale
nei znam takich przypadkow w temacie "Next-Mężow i Next-Żon". bo zazwyczaj są
to juz ludzie, ktorzy pracują od jakiegos czasu, nierzadko mają ugruntowaną
pozycje zawodowa (jakąkolwiek) od wielu lat i pracuja tak samo jak pracowali,
zanim sie poznali, utrzymujac ten sam poziom zarobkow i angazowania sie w
prace - to jaki wpływ na to ma druga strona siedząc w domu lub nie?
> i wobec tego nie mozna jednoznacznie powiedziec jaka czesci dodobku ojca
stanowi dorobek jego partnerki -trzeba o tym pamietac wiazac sie z kims.
po to jest spisywanie rozdzielnosci majatkowej na wstepie takiego związku.
bo spisywanie jej po ilus tam latach - faktycznie moze byc problematyczne - bo
JUŻ mają wspólny dorobek, ktory - tak jak piszesz - ciężko rozgraniczyc co za
czyje pieniądze zostało kupione.
> I tu pojawia sie porblem dziecka i tego co ma dziedziczy.
> Coz uwazam ze wszlkei takie posuniecia sa z krzywda dla tego dziecka - Bo
Pani kupuje - ale tatus dziecka ja utrzymuje - prosty przyklad....
Tak. Jeden z wielu. W tej sytuacji nie mozna mowic o faktycznej rozdzielnosci,
jesli Pani nie posiada NIC i takie "spisywanie" na siebie rzeczy za pieniadze
faceta w celu "zeby tylko dziecko nie odziedziczylo" jest wredne - ale to juz
kwestia - jak pisalam, charakteru ojca i jego stosunku do dziecka.
Zadna "Pani" sama nie wyrwie facetowi ani grosza, jesli on nie bedzie chcial
jej dac tego grosza sam. A jak chce dac i zgadza sie na taki uklad - to coz...
Czy Ex czy Next ponoszą odpowiedzialnosc za charakter faceta?:-) Mozemy
odpowiadac tylko za siebie same. I za swoje wybory. Jesli wybieramy faceta
ktory jest wrednym ojcem - to juz inna sprawa. A czasem i wy i my (next)
popelniamy ten błąd przeciez. Inaczej nie istniałoby pojęcie Ex/Next...;-)
Drugi prosty przykład: Pani utrzymuje, tata kupuje na siebie - wtedy bez
problemu i nikt nie będzie narzekał, że dziecko dziedziczy "nie swoje"?:-)
Trzeci prosty przykład: Pani zarabia i kupuje, Pan zarabia i kupuje. Co wtedy?
Do ktorych kupowanych rzeczy przy rozdzielnosci ma prawo JEGO dziecko?
> Jeszcze raz pisze - ze Wy dbacie o interesy swoje - to moge badz nie
zrozumiec- nie kosztem czyims.
Nie zaprzeczam ze sa takie "Panie", dbające o swoj interes kosztem i dzieci i
wszystkich innych. I wsrod Next i wsrod Ex.
Ale na szczescie to margines.
> Ale kazdy ma wlasne sumienie.
Dokładnie.
> A ze faccei -, ktorzy godza si na takie cos , kosztem wlasnym dzieci to dno i
> do miana ojcow im daleko - to tez fakt.
Właśnie.
> Z moje strony dyskusje uwazam za zamknieta.
> To potwierdzamaja teze , ze ojciec rozwiedziony to juz nie rodzina....
No jak..
Dla dziecka nadal jest ojcem, a dla matki dziecka - ojcem jej dziecka..;-)
Wszystko gra.
Rodzina. Jak dla mnie.
EOT.
pozdr.
Joanna
Temat: rozbicie malżeństwa
Delfino
Nie do końca rozumiem, jakimi kierujesz się motywami.
Powtórzę się więc poniekad za Mikawi. Czy chodzi tu o jakis nadludzki niemalże
altruizm wobec innych (chcesz ich uszczęślwić kosztem siebie?), czy o wyzbycie
się wyrzutów sumienia, co jest już blizsze egoizmowi z kolei ("ważne, bym ja
czuła się oczyszczona z zarzutów"?).
Sądzę, że powinnaś odpowiedzieć sobie szczerze, dlaczego skłaniasz się ku
takiemu myśleniu - obcemu mi, przyznam, ale zrozumiałemu.
***
Od zawsze, a było to na długo przed faktem poznania mojego obecnego partnera,
byłam zwolenniczką poglądu, że związki niszczą Ci, którzy je tworzą. Moim
zdaniem nie istnieje nic takiego, jak wina osoby trzeciej, ponieważ, zabrzmi
to zabawnie, żeby zaistniał trójkąt, musi najpierw przestać istniec duet,
czyli, de facto, faktyczny trójkąt (z pełnym zaangazowaniem emocji każdej jego
strony) nie istnieje nigdy, gdyż nawet w sytuacji, kiedy funkcjonuje jeszcze
formalnie stary związek, a ktoś decyduje się na rozpoczęcie nowego, jego
emocji w starym juz nie ma, a tym samym nie ma związku.
I nie ma tu nic do rzeczy, u boku kogo, tymczasowo widnieje się na papierze.
Posługując się mniej zawiłym tokiem myślenia - nie rozgladasz się na boki,
póki jesteś szczęśliwa. Sam fakt, że to robisz, świadczy więc za tym, że nie
jesteś. Oczywiście, jak w każdym zyciowym scenariuszu, praktyka jest zazwyczaj
bardziej skomplikowana niż teoria. Tym samym, tyle o ile nie zgodzę się nigdy
z poglądem o "wyłącznej winie tej trzeciej", przyznam, że w stosowaniu
radykalnych rozwiązań mężczyżni są z reguły większymi tchórzami niż kobiety i
dlatego częściej zdarzają im się uwikłania w "okresy przejściowe" pod
tytułem "jeszcze żonaty, ale już związany z inną kobietą". Odpowiedź na taki
stan rzeczy jest prosta - mężczyźni nie umieją odchodzić donikąd. Są bardziej
gruboskórni i ubożsi o cały wachlarz emocji, charakterystyczny kobietom,
dlatego łatwiej jest im tkwić w nieudanych związkach, choćby nie wiem jak
wstrętnych, bo potrafią przedłozyć wygodę, przyzwyczajenie itd. nad miłość,
pasję, namiętność. Dopiero kiedy namacalnie (a niestety zazwyczaj wiąże się to
z poznaniem kogoś nowego) uświadomią sobie, w czym tkwią, rozbudza się w nich
tęsknota za prawdziwym uczuciem, do którego gdzies tam pod warstwą
swojej "wszystkojedności" i "bylejakości" tęsknią. Rozwijają wtedy skrzydła,
odchodzą ze starych do nowych związków, z nadzieją na lepsze i wtedy zaczynają
się schody...
Zawsze dziwiło mnie, dlaczego mężczyźni nie odchodzą ze związków, w którym
jest im źle, póki jeszcze mogą zrobić to z klasą, zanim rozpoczną się dramaty
w stylu "byłe", "obecne", dzieci itd. Może dlatego, że ja myślę inaczej.Bo ja
potrafię... Nie wiem.
Kiedy zdałam mojemu mężczyźnie pytanie, co robił przez 5 lat u boku kobiety,
na której temat tak de facto nic nie potrafi powiedzieć, która jest mu na
wskroś obca pod każdym względem, odpowiedział mi, że nie wie...
Wie jednak, że to jego wina, bo za długo zwlekał z decyzją, by powiedzieć
swojej żonie o tym, że jej nie kocha.
Stchórzył. I zapłacił za to wyskoką cenę. Zapłaciła ja ona i płacę ją ja.
Ale to nie moja wina, że oni nie umieli zbudować sobie szczęścia.
Mam nadzieję, że dojdziesz do takiego rozwiązania, które pozwoli Ci spać
spokojniej, niezależnie od decyzji, jaką podejmiesz.
Trzymaj się.
Kasjusz
Ps. Nie rozumiem tylko jednego. Czy Twój mężczyzna też czuje, że u boku byłej
zony byłby szczęśliwszy, czy to tylko Twoje odczucia?
I pamiętaj, że nikogo nie zabierasz dopóty, dopóki ten ktoś sam nie chce
zostac zabranym.
Temat: Jego Dziecko - a Nasz Ślub?
Cześć,
U mnie było tak:
1. Z moim mężem znamy się już 10. Gdy poznałam jego córkę miała lat 6, teraz ma
15. Od początku mnie akceptowała, wiedziała, że kocham jej ojca, że on kocha
mnie o czym często przy niej rozmawialiśmy i sama nas do słubu zachęcała.
Ponieważ jednak od początku była indagowana przez matkę przeciwko mnie czułam,
że gdy juz do ślubu dojdzie problem leżał będzie nie po stronie dziecka, które
nie czuło zgrożenia z mojej strony ale po stronie ex. Co ciekawe, gdy poznałam
męża był od 11 lat w separacji, 2 po rozwodzie, zaś ex była w nowym związku z
facetem, dla którego zostawiła mego męża. Zresztą wzieli ślub pół roku po mojej
z mężem znajomości. No ale ona jest jak pies ogrodnika zatem od początku miała
problem z zaakceptowanie faktu, że jej były kogoś ma. Po za umniejszaniem mojej
wartości w oczach dziecka, nastawianiem przeciwko, ciągle insynuowała, że tatuś
jest ze mną bo czuje się samotny, bo nie iść z kim do łóżka, bo ona go
zostawiła i takie tam. Kiedy poinformowaliśmy małą, że bierzemy ślub reakcja
była spontaniczna, były uściski, gratulacje itp. (miała wówczas 12 lat).
Natomiast tydzień później, podczas jej wizyty córka oznajmiła, że chce
porozmawiać z tatą sam na sam, mimo, że wcześniej wspólnie z nami rozmawiała o
wszystkich problemach, częściej nawet ze mną. Zostawiłam ich samych, a gdy
wróciłam razem powiedzieli mi o co chodziło i dowiedziałam się, że córka ma
wątpliwości czy tata nie żeni się ze mna tylko dlatego, żeby nie być samemu,
czy mnie kocha, dlatego, ze mama go zostawiła itp. Nie padło ani jedno
stwierdzenie, odnośnie obaw o miłośc ojca do niej, o poczucie zgrożenia.
2. Planowaliśmy, że córka będzie u nas na ślubie a na weselu do godziny 12, jak
inne dzieci. Zaakceptowała to bowiem wytłumaczyliśmy jej, że jest to nasz
dzień, ważny dla nas, że nie będziemy mogli jej poświęcić tyle czasu co zawsze
i nie było problemu. Jednak mamusia stwierdziła, że dziecko powinno zostac do
rana bowiem dziecko ma sie tylko jedno a żonę można zawsze zmienić. No zaczął
się cyrk. Córka niby zachorowała w ten dzień, była na ślubie ale na weselu już
nie. Przywiózł ja ojczym po czym potem ją zabrał. Było nam przykro, jej było
przykro, nawet chciała zostac na weselu ale powiedziała, że mama kazała jej
wrócić do domu bo jest przeziębiona. Dziwny jest fakt taki, ze w poniedziałek
po weekandzie poszła do szkoły normalnie itp.
3. Co do moich zapatrywań na jej obecnośc na weselu uważała, że część czasu
powinna być ( do 12) a później moglibyśmy mieć czas tylko dla siebie i gości.
Ale stało się inaczej i może nawet dobrze wyszło.
Największy cyrk natomiast zaczął sie tuż po naszym ślubie bowiem ex, która w
ogóle wcześniej sie odgrażała, że przyjdzie na nasz ślub, zrobi awanturę,
wyśmiejej mnie, zadzwoniła do mego męża żądając podwyżki alimentów. Mąż
podwyższa jej alimenty regularnie co pól roku, zatem bez ogródek powiedział jej
co myśli o taki zachowaniu. Wydzwaniała jeszcze potem do mojej teściowej, do
moich rodziców a nic nie uzyskawszy ograniczyła wizyty dziecka. I tyle. Takie
akcje mają miejsce do dzis ale to już temat na osobą rozmowę.
Pozdrawiam, jak masz pytania to pisz.
Temat: IMPREZY, KONCERTY CZY WYSTAWY ARABSKIE
Migracje przymusowe na Bliskim Wschodzie
Migracje przymusowe na Bliskim Wschodzie po II wojnie światowej
19/05, Warszawa
Instytut Ibn Chalduna oraz Collegium Civitas serdecznie zapraszają na
konferencję pod tytułem: MIGRACJE PRZYMUSOWE NA BLISKIM WSCHODZIE PO II WOJNIE
ŚWIATOWEJ Przyczyny – przebieg – konsekwencje; Dokumenty – fakty – analizy.
Konferencja odbędzie się 19 maja 2007 roku w godzinach 10:00 – 18:00 w Auli B,
Collegium Civitas, Pałac Kultury i Nauki, XII piętro, Pl. Defilad 1, Warszawa.
WSTĘP WOLNY.
Patronat honorowy: Ministerstwo Spraw Zagranicznych; Polski Komitet d.s.
UNESCO;Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Arabskiej;Koło Zainteresowań Kulturą Ormian
w Warszawieprzy Polskim Towarzystwie Ludoznawczym
Patronat medialny: Stowarzyszenie Arabia.plTransmontana Media Group
PROGRAM KONFERENCJI
10.00-10.30 – otwarcie obrad; część oficjalna 10.30-12.00 – I sesja
referatów; obradom przewodniczy: Bogusław R. Zagórski
Wydawnictwa WYchodźców polskich na Wschodzie w czasie II wojny
Światowej, prof. dr hab. Oskar Stanisław Czarnik, Instytut Książki i
Czytelnictwa Biblioteki Narodowej, Warszawa
Migracje Palestyńczyków i Żydów z Ziemi Świętej i do niej w latach
40-50 XX wieku, dr Krzysztof Karolczak, Instytut Nauk Politycznych
Uniwersytetu Warszawskiego // Collegium Civitas
Przyczyny, skutki i dalsze konsekwencje migracji regionie bliskowschodnim na
przykłądzie wojny w Libanie w 2006 r. - ks. Kazimierz Gajowy, Salezjański
Ośrodek Misyjny, Warszawa
Uchodźcy i przesiedleńcy ormiańscy po 1988 r. - dr Tomasz Marciniak,
Instytut Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń
12.00-12.30 – przerwa – kawa, herbata
12.30-14.00 - II sesja referatów obradom przewodniczy: dr Krzysztof
Karolczak
MIGRACJA PRZYMUSOWA GREKÓW W LATACH 1946-1949 - SKUTKI SPOŁECZNE I
PSYCHOLOGICZNE - prof. dr hab. Ewa Lidia Nowicka-Rusek, Instytut Socjologii
Uniwersytetu Warszawskiego
Europejskie reperkusje przymusowych migracji z Bliskiego Wschodu - dr
Agata Skowron-Nalborczyk, Instytut Orientalistyczny Uniwersytetu Warszawskiego
Losy ludności asyryjskiej Z miejscowości Azah (dziś Idil) w Górnej
Mezopotamii po I wojnie światowej
i okoliczności ich exodusu - dr hab. Michael Abdalla, Instytut
Orientalistyczny Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Poznań
Migracje przymusowe Mandejczyków z Iraku - dr Bartłomiej Grysa, Instytut
Orientalistyczny Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Poznań
14.00-15.00 – przerwa – na poczęstunek zaprasza Amira Kebab(najlepszy kebab w
Warszawie wg rankingu „Gazety Wyborczej”)
15.00-17.30 - III sesja referatów obradom przewodniczy: prof. dr hab. Ewa
Machut-Mendecka
WOJNA I MIGRACJA W ZATOCE PERSKIEJ W LATACH 1990-1991 - dr Hayssam
Obeidat, Katedra Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Wydział Studiów
Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków
Fatum emigracji w twórczości pisarzy arabskich - prof. dr hab. Ewa Machut-
Mendecka, Instytut Orientalistyczny Uniwersytetu Warszawskiego // Instytut
Psychologii Międzykulturowej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, Warszawa
Migracje zarobkowe w świecie arabskim - dr Katarzyna Górak-Sosnowska,
Katedra Socjologii, Szkoła Główna Handlowa, Warszawa
16.00-16.15 – przerwa – kawa, herbata
Migracja Falaszów z Etiopii do Izraela - Błażej Popławski, Instytut
Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego,
MIGRACJE PRZYMUSOWE NA BLISKIM WSCHODZIE - PRÓBA SYSTEMATYZACJI -
Bogusław R. Zagórski, dyr. Instytutu Ibn Chalduna // Collegium Civitas, Warszawa
afgański exodus, czyli Dlaczego nie można znaleźć ibn Ladina- red. Anna
Pietraszek, TVP, Warszawa
17.30-18.00 - podsumowanie, zamknięcie konferencji
Temat: Olsztyn
O drze Krasuckim słyszałam mnóstwo opinii- różnych. Czytam je z uwagą, bo
chodzę do niego już pięć lat. Miałam więc okazję go poznać. W pierwszym
kontakcie nie jest zachęcający: niewiele mówi i wyczuwa się wyraźny dystans.
Jednak założyłam, że "pierwsze koty za płoty" i zobaczymy, co będzie dalej. Jak
dotąd- nie żałuję, choć mam świadomośc jego niedociągnięć. NIe żałuję, bo
badanie u niego przebiega bezboleśnie i przed żadną z wizyt nawet myśl nie
przebiega przez głowę, żeby się stresować z tego powodu. Jak badają lekarze-
same wiemy doskonale. PO drugie- wizyta trwa tyle, ile trzeba- nigdy nie
zdarzyło się, by Pan Doktor ponaglał, był zniecierpliwiony itd. itp.Czasem
siedziałam w gabinecie ponad pół godziny- choć korytarz był pełen pacjentek. PO
trzecie- jest dyspozycyjny i ciągle pod telefonem. Wielokrotnie dzwoniłam i
nigdy nie odmówił porady- czasem udzielił jej przez telefon,a czasem kazał
przyjechać do szpitala. W szpitalu odczuwało się, że jest się jego pacjentką.
POnieważ cieszy się estymą wśród personelu lekarskiego i pielęgniarskiego, nikt
nie bagatelizował moich problemów, doktor dzwonił sam na izbę przyjęć, czy
pacjentka dojechała i- co najwazniejsze- sam robił zabiegi ( w moim przypadku
laparoskopię, hsg i cesarskie cięcie). Dodam, że nie jestem jakąś szczególną
pacjentką, nie zostawiam dodatkowej kasy za wizytę, nie noszę prezentów itp.
Ciążę miałam bardzo trudną, a Doktor zrobił wszystko, by pomóc ją utrzymać,
choć- to muszę przyznać-na początku nie wierzył w jej powodzenie. Rzecz jasna,
nie powiedział mi tego, ale po tylu latach już zdążyłam go poznać. Niemniej
bardzo się cieszył razem z nami,kiedy Maleństwo przyszło na świat. Przyszedł w
odwiedziny , mimo że nie miał dyżuru (niedziela).
A jeśli chodzi o minusy, to na pierwszym miejscu jednak powiedziałabym, że
wspomniany dystans. Zwłaszcza podczas pierwszych wizyt. POza tym jest to
doktor "straszący" i to ma te konsekwencje, że mozna wyjść z gabinetu ze łzami
w oczach, choć właściwie nic się jeszcze nie stało.Oczywiście ma to swoje
plusy, bo lepiej zapobiegać niz leczyć, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek.
POza tym- i to najbardziej mi się nie podoba- nagina pewne fakty, np. podczas
ciązy napisał, że mam gestozę, kiedy ani cisnienie, ani inne objawy na to nie
wskazywały. Jedyną przesłanką była moja waga. Kiedy wyraziłam swoje
wątpliwości, powiedział, że jednak trzeba to tak traktować, bo choc ciśnienie
nie jest za wysokie, to jednak ociera się o graniczne itd. Oczywiście, mozna to
traktować jako dmuchanie na zimne, ale mnie się to nie podobało.
Niemniej uważam, że dr Krasucki jest dobrym lekarzem i -jak na razie-
pozostaję jego pacjentką. TYm, które poszukują dobrego ginekologa, mogę go z
cała odpowiedzialnością polecić: jako ginekologa, jako połoznika i jako
eksperta od usg.
POzdrawiam i czekam na inne opinie o drze Krasuckim
Temat: paręsłów
paręsłów
Dobry wieczór :-)
No wiec podobnie ja Wy jestem z Kimś kto ma dzieci z poprzedniego związku (5
i 14 lat). Różnica między mną a większością - jak przypuszczam - forumowiczek
polega na tym, że dzieci mieszkają z exową i to dość daleko (ale w kraju).
Przyznaję bez poczucia winy, że cieszę się, że tak właśnie jest. Z moim
temperamentem, przywiązaniem do prywatności nie wytrzymałabym takich jazd
jakie niektóre z Was opisują np. naloty o dowolnych porach, wrzaski i
sprzątanie, pichcenie posiłków, pranie brudnych łachów, zajmowanie się
chorymi dzieciakami podrzucanymi przez ex dla jej wygody i komfortu kieszeni,
narzucone matkowanie itp..
Od początku naszego bycia razem wiedziałam o dzieciach, one po prostu "gdzieś
tam były", i przyznam, że teraz kiedy już mieszka ze mną, one nadal "gdzieś
tam są". W zasadzie nie odczuwam póki co ich obecności w naszym życiu. Mam
nawet wrażenie, że dzieci nie domagają się kontaktów z Tatą (bardzo
sporadyczne sms'y, On nie stara się narzucać); widzą go wtedy kiedy On jedzie
do swoich Rodziców mieszkających w tym samym mieście co one - powiedzmy raz
na miesiąc. Wtedy dzieci przychodzą do dziadków na całe 2-3 dni. z noclegami
i spędzają z Tatą cały czas. Chcą tego i one i On, więc
mimo "wstrzemięźliwości emocjonalnej" w kontaktach kiedy On nie jest przy
nich, jest między nimi więź i uczucie. Wracając do odległości.. dzięki temu,
że nie mieszkamy w jednym mieście nie ma żadnych jazd i ceregieli (hihi być
może wszystko przed nami).
Co do dzieci... w moim przekonaniu Naszą Rodzinę tworzymy MY: On i ja, one
już nie należą do "mojej bajki" ani kręgu osób, z którymi jestem związana
emocjonalnie (oczywiście dla Mojego Faceta nadal są rodziną i byłabym
szczerze zawiedziona gdyby myślał inaczej :-). Nie chcę odgrywać roli kogoś
kim nie jestem, udawać "dla korzystnego efektu" , że przejmuję się ich losem
(nie mówię o sytuacji ekstremalnej kiedy np. ich życie byłoby zagrożone...
odpukać). Z drugiej strony nigdy nie postawiłabym i nie postawię np.
ultimatum: ja albo one. Byłoby to wstrętne i szalone. Aha, dzieci wiedzą, że
ich Tata ma nową Panią/Koleżankę, starszy dowiedział się też od Ojca o
naszych planach dot. ślubu. Przyjął ze spokojem. Ja też dla nich
jestem "gdzieś tam daleko".
Co do uczuć... uważam, że nikt w tym także mój facet nie ma prawa ode mnie
wymagać żebym je polubiła, już nie mówiąc o pokochaniu, tylko dlatego że to
są Jego dzieci, a ponieważ Jego kocham to ble ble ble... Nic na siłę.
Związałam się z "dzieciatym", ale nie z jego dziećmi. Ale też wiem że w
jakimś tam stopniu będą one już zawsze obecne w Naszym Życiu, niezależnie od
mojego widzimisię. Nie, nie uprzedziłam się do nich. Nie postrzegam ich jako
konkurencji i nie mam tego typu schiz. Hmm... nawet ich przecież jeszcze nie
znam. Miło by było gdyby nasze relacje były OK (choć odległość przemawia za
opcją, że przynajmniej w najbliższej przyszłości to "widzenia" w
stylu "dyliżans na Dzikim Zachodzie" czyli jakieś 2 razy w roku). Mój Facet
chce oczywiście żebym poznała latorośle. Ale czy ja chcę te dzieci poznać?
Hmm.. nie czekam na ten moment z utęsknieniem, przyznaję. W sumie jest mi to
obojętne, może właśnie dlatego, że są dla mnie cały czas "gdzieś tam". Ale
akceptowałam dzieci od samego początku - inaczej nie byłabym z Nim. Akceptuję
też fakt, że jako ojciec ma prawo widywać je kiedy tylko zechce, nadejdzie
czas kiedy będzie je chciał zabrać na wakacje; rozwód był niedawno, pewnie za
rok pojawi się chociażby opcja zabrania starszego. Na pewno nie będę stawiać
oporu jeśli zaprosi dzieci do naszego mieszkania. I będę spokojna i
wyluzowana wiedząc że jak przyjechały tak wyjadą, że byli gośćmi z daleka.
PS. zastanawiałam się ostatnio nad pewną sprawą: nad tym czy bylibyśmy razem
gdyby wychowywał je sam. Ja jako ta "macocha" z prawdziwego zdarzenia.
Odpowiedź brzmi: nie. Nie czuję się gotowa na rolę "matki" obcych mi dzieci.
Może wiele z Was widzi tu paradoks: jeśli kocha to przecież prawdziwa miłość
powinna pomoc zaakceptować Jego Przychówek.. Tak, może to jest jak 2x2, bo
przecież „jak ktoś chce to może” ale .. czy chciałabym „związać się”
mimochodem jeszcze z 2 osobami ?
Moje wywody to NIC w porównaniu do historii, które przeczytałam. Szczerze:
niektóre z Was podziwiam za cierpliwość, ciepło, wyrozumiałość, spolegliwość,
dobre chęci. Ale jak czytam niektóre posty to aż we mnie krzyczy: Bosz, na co
ta kobieta się godzi!?
Temat: coś za coś...
> wszyscy wiemy ze "zycie jest be" - slogan szczegolnie trafiajacy do przekonania
> kiedy tkwimy w matni - jak to ujales... ja wychodze zzalozenia ze czlowiek
> nigdy nie dostanie sparwiedliwej odplaty od Losy za energie, czas, emocje,
> zaangazowanie, ktore wlozyl w konkretna zyciowa sytuacje - nie mzoemy powiedzie
> c
> ze poniewaz zrobilismy wszytsko i jeszcze wiecej to teraz siadamy i czekmay az
> przyjda do nas owoce tego - nierealne...
>
hmm... zatem jesteśmy w opozycji. :) Ja uważam że człowiek dostaje od życia tyle
ile daje, nic więcej i nic mniej. Trochę jak taka łamigłówka dla dzieci z
przepychanymi kosatkami. Przepchniesz jedną, na jej miejsce następną i tak
dalej, ale ilość kostek jest stała.
> chociazbys sie staral nastepne 5 lat- efektow dalej moze nie byc..
> niektorzy w takiej sytuacji jak twoja mowia..."zmien partnera" - ja mowie -
> "zmien metode".
Tu się z Tobą zgodzę. Jednak te pięć lat wcale nie jest do końca stracone. Jest
ważnym doświadczeniem, koniecznym wręcz do zmiany "metody". Ostatecznie zmiana
metody może też się wiązać ze zmianą partnera. ;)
> utrata pracy jest pewnego roidzaju sprawdzianem dla zwiazku - z wlasnego
> doswiadczenia wiem, ze wyjatkowo trudno wtedy wytrzymac z partnerem szczegolnie
> jesli to przytrafi sie mezczyznie. Mezczyzni przezywaja to o wiele gorzej od
> kobiet i czasami bywaja rownie nieznosni jak kobieta w ciazy.
Ja raczej taki nie jestem. Moje depresje brały się z układu generalnego życia.
Czyli, szukam pracy, kolejne podania, rozmowy, znów bez odzewu i to mnie
podcinało. Potem wracam do domu i tam słyszę że jestem nikim, że nie mam pracy,
że celowo to robię, ciąg dalszy. Tego nigdy nie zapomnę. Ciekawe jest to że w
czasie swojego bezrobocia w zasadzie byłem aktywny zawodowo i to dość mocno.
Tylko że w zasadzie robiłem zlecenia dla mojej połowicy więc nie zostałem
doceniony. ;)
> ewolucja milosci w zwiazku byla juz wielokrotnie omawiana na tym forum -
> niestety czasami okazuje sie ze zamiast w drugim czlowieku zakochani jestesmy w
> e
> wlasnym uczuciu do niego, w wyidealizowany wizerunku - ktory musi runac w
> momencie jak juz opadna emocje zwiazane ze stanem zakochania...jesli w tym
> okresie para nie wypracowala narzedzi komunikacji , rozwiazywania problemow -
> zwyczajnej przyjazni - to nastepuje stopniowe acz konsekwentne oddalanie sie od
> siebie - dzieje sie to czesto - bo ludzie mysla ze tak wspaniale bedzie zawsze
> -
> w zwiazku z tym nie trzeba nic robic tylko czerpac z tej milosci...i czerpia
> dopoki dna nie zobacza...
Niby tak, ale nie mogę się z tym zgodzić w naszym wypadku. Gdyby tak było
stopniowo bym zaczynał dostrzegać rozbieżności, a nie nagle taki zwrot o 180.
Nadal ją kocham w pewnym sensie, jednak jest mi ciężko wierzyć że ona nadal mnie
kocha. Generalnie chodzi o to że nie wierzę w miłość jednostronną. Tworzy to
pewien konflikt wewnętrzny. Muszę się przekonać czy mnie kocha, bo inaczej sam
stracę uczucia. Strefa emocjonalna jest bardzo delikatna. Utrzymanie poziomu
uczuć leży na obu stronach solidarnie. Jedna tylko strona nie jest w stanie tego
utrzymać, o tym miałem okazję się przekonać.
> abstrahujac od moich powyzszych "wywodow" - radzialabym Tobie, abys stal sie dl
> a
> swojej zony zypelnie innym, nieznanym czlowiekiem....zmienil sposob bycia,
> wyglad zewnetrzny, poszerzal swopja autonomie w zwiazku....nie powinienes byc
> tym do bolu znanym , domowym zwierzeciem, ktorego wszystkie slabe strony sa
> dobrze poznane i wykorzystane do manipulacji - radzilabym pojsc do psychologa
> zeby zrobic rzetelny obrachunek z zyciem, a wlasciwie z tym konkretnym jego
> etapem....
> ponadto...jesli twoja zona sygnalizuje teraz chec czestych kontaktow fizycznych
> - ignoruj ja tak dlugo jak sie da, niech ona teraz "pogoni kroliczka"....
> pozdrowienia - wierze ze ci sie uda...
hmm.. nie jestem podatny na manipulację. Pomiędzy podatnością a pozwalaniem na
to jest zasadnicza różnica. Miałem kiedyś robione testy na asertywność i jestem
taką właśnie niemal 100% asertywną jednostką. Jeśli chodzi o zmiany to ja jestem
nie reformowalny. Bardzo ciężko zmieniam zdanie i raczej potrzebuję do tego
bardzo mocnych argumentów. Nie jestem taki żeby raz dwa się zmienić. Nie
potrzebuję tego, bo i tak jestem silny w sobie. Fakt że pozwalałem na
manipulację był moim wyborem, nie przymusem. Nie mam od czego uciekać, a raczej
stoję przed kolejnymi drogami do wyboru. :D
Temat: Z innego forum
Pisalam, iz na forum przeprowadzilam 2 eksperymenty. Pierwszy juz wyjasnilam.
Teaz nadszedl czas na ten drugi. I znowu odzew nie byl zbyt duzy (a nawet
jeszcze mniejszy), co swiadczy, ze moje posty nie sa czytywane (oczywiscie,
latwiej wtedy moim przeciwnikom dyskutowac na forum; zadne argumenty nie
docieraja). Zamiescilam tu powyzsze fragmenty, by zmusic Was do zajrzenia do
moich postow w watkach takich jak: To jest dokladnie cel Koranu, Islam a
terroryzm, czy Bliski Wschod z perspektywy Biblii. Wasza reakcja na te
fragmenty nie tyle mnie ubawila, co zatrwozyla. Po p ierwsze, swiadczy o waszej
wiedzy, tolerancji, znajomosci innych religii i umiejetnosci sprawdzania faktow
a przede wszystkim znajomosci religii wlasnej (chyba, ze jestescie
hipokrytami). Nie pomoglo nawet to, iz w watku Islam a terroryzm wymieniam
WSZYSTKIE "najgorsze" fragmenty Koranu, o czym powiadomilam (zatem kazdy, kto
czytal te moje posty, powinien wiedziec, ze fragmenty te nie pochodza z Koranu!
Koran nie jest tak perfidny!). Nie pomoglo w koncu to, iz przytoczylam juz
wczesniej 2 z wymienionych fragmentow, piszac dokladnie skad pochodza. Pewnie,
najlatwiej cos krytykowac, jesli sie tego nie zna a jest sprzeczne z gloszonymi
przez siebie prawidlami. A jesli sie juz ma mozliwosc poznania, latwiej tkwic w
ignorancji, bo jeszcze, nie daj Boze, zawalilaby sie nam cala nasza ideologia,
tak ciezko budowana przez cale zycie. Zatem wypada mi na zakonczenie przyznac
sie, ze fragmenty te NIE POCHODZA Z KORANu; numery sur i ayatow wymyslilam, tak
samo, jak wymyslilam numer z wyrazem harrama, Zydami Chajbarskimi, Allahem,
itp. A teraz te same fragmenty w oryginale wraz ze zrodlem, z ktorego pochodza
(mozna sprawdzic):
Każdy z was niech przypasze miecz do boku. Przejdźcie tam i z powrotem od
jednej bramy w obozie do drugiej i zabijajcie: kto swego brata, kto swego
przyjaciela, kto swego krewnego.
(Ks.Wyjścia 32:27)
Jeśli kobieta zbliży się jakiegoś zwierzęcia, aby z nim się złączyć, zabijesz i
kobietę, i zwierzę. Oboje będą ukarani śmiercią, sami śmierć na siebie
ściągnęli.
(Ks.Kapłańska 20:16)
Zabiję ich zarazą i zupełnie wytracę, a ciebie uczynię ojcem innego narodu,
który będzie większy i silniejszy niż oni.
(Ks.Liczb 14:12)
Zabijecie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które
już obcowały z mężczyzną.
(Ks.Liczb 31:17)
Wy zaś nie stójcie bezczynnie, ścigajcie waszych wrogów, zabijajcie schwytanych
i nie pozwalajcie im wejść do ich miast, ponieważ Pan, Bóg wasz, wydał ich w
wasze ręce.
(Ks.Jozuego 10:19)
wówczas nakazywali mu: Wymówze wiec Szibbolet. Jesli rzekl: Sibbolet - a
inaczej nie mógl wymówic - chwytali go i zabijali u brodu Jordanu. Tak zginelo
przy tej sposobnosci czterdziesci dwa tysiace Efraimitów.
(Ks.Sedziów 12:6)
Temat: Jeszcze ja ...
chalsia napisała:
> Moje pytanie nie dotyczyło mojego przypadku w szczególności, chodziło mi o
to, że sytuację można odwrócic.
Owszem, ale pamiętaj proszę, że ja jestem next. Czy oczekujesz, że mając własne
problemy mam teoretyzować, gdybać i stawiać się w sytuacji ex,w liczbie mnogiej
w dodatku ?
> A przede wszystkim chodzi mi o to, by starać się patrzeć na ludzi i sytuację
bez uprzedzeń.
Ależ Chalsiu, ja staram się tak na ludzi patrzeć. Na dzień dobry każdy ma u
mnie carte blanche. Na tym potem buduje, a jak to już od niego/niej zależy.
Kiedy poznałam mojego M. i (WSTĘPNIE) jego sytaucję rodzinną, to w pierwszej
chwili miałam zamiar przerwać raczkującą zaledwie znajomość. Pomyślałam, że
facetowi znudziła się zabawa w dom kiedy pojawiły się dzieci i dał nóżkę.
Uznałam jednak nie powinnam go oceniać na podstawie szczątkowych informacji i
własnych domysłów. M.okazał się dobrym, wartościowym człowiekiem który po
prostu wcześniej źle trafił.
Wiem sprawy nigdy nie są czarno-białe, ale wiem też, że jest sporo złych
kobiet. Tak jak są źli faceci tylko jakoś oni nawzajem na siebie rzadko
trafiają.
> Po prostu - czy masz jakiekolwiek - jakie - podstawy, by twierdzić,
że "Twoja" > eks jest/będzie złą matką, psychicznie krzywdzącą dziecko?
Niestety MAM.
> Napisałaś, że dziecko jest bardzo małe, a Ty masz obawy. Co takiego temu
dziecku zrobiła,
> mówi byś mogła tak twierdzić. Jeśli wiesz to od swojego partnera, to (z całym
> szacunkiem) warto do tego podchodzić z pewnym dystansem, bo jego opinia nie
> jest i nie będzie obiektywna (i zawsze będzie podszyta wieloma emocjami).
Chalsiu, ja to wiem o emocjach itd. ale M. jak opowiada o swoich emocjach
to o tych pozytywnych. Te dotyczą dzieci, jak się im fajnie bawiło, że się
śmiały, przytulały, mówiły "tato". Nawet o to trzeba "walczyć", bo w słowniku
ex takie słowo nie istnieje. Tata jest określany jako "on".
Wybacz Chalsiu, ale z różnych względów nie mogę pisać o szczegółach i
konkretach, które dają mi podstawy do obaw o wychowanie dzieci. Przekonałam sie
już nie raz, że świat jet maleńki ...
Dodam tylko że moje oceny buduję na opowiadaniu przez M. faktów, a nie jego
odczuciach. Pewnie zaraz powiesz, że "punkt widzenia zależy od itd", ale
naprawdę zdarzają sie sytuacje boleśnie jednoznaczne.
Doszło do tego, że oboje cieszymy się kiedy spotkania M. z dziećmi nie są
zakłócone występami ex. Normalność urosła do rangi wydarzenia :-(
Ja już po jego głosie w domofnie wiem jak przebiegło spotkanie.
Czasami przychodzi przeraźliwie smutny. Właśnie nie zły, wściekły ale smutny,
przybity, zrezygnowany, a to normalnie bardzo pogodny człowiek !
> To, że kobieta może byc denna jako partnerka (i sądzisz ją po jej zachowaniu
> jako eks żony swojego faceta) NIE PRZESĄDZA tego jaką będzie matką. Bo jeśli
> by tak było, to każdy ojciec, który zdecydował się opusćić rodzinę, z
> automatu powinien być również traktowany jako "zły" ojciec. A przecież wiemy,
> a zwłaszcza Wy, macochy ;-), że tak nie jest.
Ale w tym przypadku "opuszczenie" rodziny wymuszono. Uwierz mi, że można.
Każdy ma swoją dumę. Sama pewnie radziłabyś poniżanej kobiecie żeby odeszłą od
męża. Tylko, że owa kobieta może zabrać ze sobą dzieci. Nasze równouprawnienie
gdzieniegdzie kuleje.
> Po za tym wiele kobiet dojrzewa i zmienia spojrzenie na swiat i priorytety w
> jakiś czas po urodzeniu dziecka.
Oj, daj Boże, ale na razie jakoś się nie zanosi.
> Pozdrawiam,
> Chalsia
Ja też pozdrawiam,
F.
Temat: A ja z innym problemem
Do badii
Wywołana do tablicy niniejszym odpowiadam.
badia napisała:
> Poprzedni był dużo bardziej emocjonalny, tu przynajmniej wiadomo, o co ci
> chodzi.
Hmm, albo mam zaniki pamieci, albo był to mój pierwszy post na tym forum, więc
do czego pijesz?
> Życzę Ci, żebys nigdy nie stała się macochą i nie testowała na sobie takich
> uczuć. Doświadczenie uczy, że życiorysy swoich rodziców czesto się powiela.
Nie wiem jak znalazłabym się w takiej sytuacji. Tego nie da się przewidzieć.
Jednego jestem pewna. Nie uznałabym, że nie chcę znać (bądź nie lubię, nie
akceptuję) dziecka, którego nawet nie poznałam. A co do powielania schematów -
to moja mama niegdy nie była niczyja macochą :) (chociaż ja nie wykluczam
takiej ewentualności - nie byłoby to dla mnie życiową tragedią!)
> Bardzo wygodny schemacik - kochany słabiutki tatuś i macocha jędza, kurcze
to
> dziecię naszej ex też będzie wygadywało takie głupoty... Tym mniej mi się
chce
> cokolwiek robić....
A co ja na to poradzę, że w moim przypadku rzeczywiście tak było! A że tatus
słabiutki to fakt. Tyle, że w przypadku słabiutkiego tatusia tylko jego żona ma
wpływ na to czy będzie utrzymywał kontakty ze swoimi dziećmi z poprzedniego
zwiazku, czy nie. Bywaja tacy ojcowie, którzy po postawieniu ultimatum "albo
dziecko, albo ja" pokazują niezbyt rozgarniętej (bo nikt rozsądny i ze
szczątkowym nawet poczuciem przyzwoitości tak sie nie zachowa) panience drzwi.
Ale niektórym trzeba czasami przypomnieć, że może dobrze byloby zadzwonic do
córki, albo, ze za tydzień ma urodziny. Takie drugie tez się zdarzają. I takiej
drugiej życzę Twoim dzieciom , jezeli (czego naturalnie nie zyczę ani Tobie,
ani nikomu) Twoje małżeństwo miałoby nie przetrwac próby czasu.
> I zamiast wydawać uproszczone oceny w internecie, spotkaj się z ojcem i
> zapytaj, dlaczego tak a nie inaczej wyglądały (tj. nie wyglądały) wasze
> relacje. Ręczę, że musiały być jeszcze jakieś czynniki bo tylko wredna
macocha
> nie byłaby w stanie zabić ojcowskiej miłości, niezależnie od tego, jak bardzo
> by sie nie starała...
Z ojcem sie spotkałam. I owszem. I tak naprawdę jego winę upatruję w tym (o
czym mu oczywiście powiedziałam), że nie miał wystarczająco duzo siły (pierdoła
był, jest i będzie), żeby przeciwstawić się swojej żonie. Z opowiadań straszna
wiedźma to była (jest) - opowiadania osób postronnych (w miarę).
> No i potem kolejna żona, teraz już "dobra", obłęd w ciapki. Żeby być dobrym
> ojcem trzeba mieć minimum trzy żony, bo o samym ojcu nie piszesz ani słowa
> tylko o dobrych i złych macochach....
> Te chłopy to na prawdę dobrze mają - baby tylko siebie oceniają i tylko
siebie
> nawzajem nienawidzą... A ten trzy żony i wzorowy tatuś. No tylko ta "wredna
> macocha" po drodze sie przypałętała.
>
Jak sama napisałaś o moim ojcu opowiedziałam niewiele - choć udało Ci sie
wysnuć prawidłowy wniosek, że to człowiek o, hmmm, niezbyt silnym charakterze.
Nigdzie nie pisałam o jego wzorowości. A co do kolejnej, dobrej tym razem zony.
Ty piszesz o obłędzie a ja o konkretnym, nie zmyślonym przykładzie.
Przykładzie, który pokazuje, ze ta druga, macocha, nie musi być potworem jak z
bajek braci Grimm. Ale może.
Także drogie Macochy ;). Wierzę, ze wśród was jest większość takich, które w
przyszłości będą babciami kochanymi nie tylko przez swoje biologiczne wnuki,
ale również przez dzieci dzieci Waszych mężów. A tych które traktują
dzesięciolatka (albo może i jeszcze młodsze dziecko) jako wroga, intruza
i "coś" zbędnego - nie mogę zrozumieć. Mam prawo?
pozdrawiam
B.
Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 163 wypowiedzi • 1, 2, 3